Zdobywszy zaufanie terra indigena zamieszkujących Dziedziniec w Lakeside, Meg Corbyn stara się żyć według ich zasad. Jest człowiekiem, więc powinni ją traktować jak zwierzynę, ale jako cassandra sangue posiada dar wieszczenia przyszłości, który czyni ją kimś wyjątkowym.
Gdy na ulicach pojawiają się dwa nowe narkotyki, dochodzi do coraz częstszych konfliktów ludzi z Innymi. Ich rezultatem są ofiary po obu stronach, dlatego gdy Meg śni o krwi i czarnych piórach na śniegu, Simon Wilcza Straż – zmiennokształtny przywódca Dziedzińca w Lakeside – zastanawia się, czy jej sen dotyczył przeszłych ataków, czy tych, które dopiero nastąpią.
Meg zaczyna coraz częściej odczuwać potrzebę wieszczenia, a tymczasem Inni i nieliczni ludzie, którzy żyją wśród nich, muszą wspólnie pokonać człowieka usiłującego odebrać im wieszczkę krwi – a także powstrzymać niebezpieczeństwo, które grozi zagładą.
Rozdział 1
Simon Wilcza Straż obudził się, ziewnął, podniósł głowę i spojrzał na Meg Corbyn, której niespokojne ruchy wyrwały go ze snu. Całkiem rozkopała pościel, a ponieważ nie miała futra, mogła złapać przeziębienie. Simon nie miał pojęcia, dlaczego ludzie chcą złapać przeziębienie – Wilk terra indigena łapał coś tylko wówczas, gdy chciał to złapać – niemniej wielu ludzi najwyraźniej chciało i łapało je, gdy było zimno. A choć kończył się luty, w Północno-Wschodnim regionie Thaisii nadal było zimno. Z drugiej strony, można się było spodziewać, że jeśli Meg zmarznie, przytuli się mocniej do jego ciepłego futra, a jak każdy Wilk Simon lubił bliskość.
Gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział mu, że zaprzyjaźni się z człowiekiem tak bardzo, iż będzie czuwał nad nim w nocy, zabiłby go śmiechem. Tymczasem siedział właśnie w mieszkaniu Meg w Zielonym Kompleksie, podczas gdy Sam, podopieczny i siostrzeniec Simona, spał u jego ojca, Elliota, w Wilczym Kompleksie. Wcześniej z Samem często drzemali przytuleni do Meg, a czasami nawet spali z nią przez całą noc, jednak ostatni atak na Dziedziniec w Lakeside wiele zmienił. Jacyś ludzie przyszli nocą porwać Sama i Meg, a Meg omal nie zginęła, ratując przed nimi Wilczka. Kiedy wieźli ją do ludzkiego szpitala, Simon dostał napadu niekontrolowanej wściekłości. Miał podejrzenia co do jego przyczyny i dlatego Sam, nieopanowany jak każdy szczeniak, nie sypiał już przytulony do Meg.
Ta Meg. Mówiła, że mierzy sto sześćdziesiąt centymetrów, ponieważ uważała, że brzmi to bardziej imponująco niż „metr sześćdziesiąt”. Miała dwadzieścia cztery lata, włosy pomalowane na dziwaczny, pomarańczowy kolor z czarnymi odrostami, przejrzyste szare oczy, jak u niektórych Wilków, i jasną skórę. Dziwną, delikatną skórę, na której łatwo tworzyły się blizny.
Meg była cassandra sangue, wieszczką krwi: jeśli przecięło się jej skórę, doznawała wizji i wypowiadała proroctwa. Działo się tak zawsze, niezależnie od tego, czy zraniono ją celowo, za pomocą brzytwy, czy też przypadkowo skaleczyła się sama.
Sanguinati nazywali kobiety tego rodzaju słodką krwią, ponieważ nawet w dorosłym życiu zachowywały w sercu słodycz dziecka. Ta słodycz i krew, w której pływały wizje, sprawiały, że wieszczki nie były zdobyczą, tyko stworzeniami Namid, równocześnie wspaniałymi i straszliwymi. Być może nawet straszliwszymi, niż sądzili terra indigena.
Simon był jednak pewien, że jeśli będzie musiał, poradzi sobie z tym aspektem Meg. Ale chwilowo Meg była po prostu Meg – oficjalnie łącznikiem z ludźmi zatrudnianym przez Dziedziniec, a prywatnie jego przyjaciółką.
Kiedy tak na nią patrzył, zaczęła przez sen wydawać niespokojne dźwięki i poruszać nogami, jakby biegła.
Meg? Wiedział, że nie słyszy mowy terra indigena, ale i tak spróbował. Miał wrażenie, że nie śni się jej nic miłego, jak na przykład polowanie na jelenia. Tym bardziej że nagle poczuł zapach jej strachu. Meg?
Wsadził jej nos w ucho, zamierzając ją obudzić.
Meg czuła we śnie zbliżające się niebezpieczeństwo. Słyszała też jakiś znajomy dźwięk, który wywoływał w niej grozę. Próbowała krzyknąć ostrzegawczo, wołać o pomoc, uciec od obrazów, które wypełniały jej głowę.
Kiedy poczuła dźgnięcie w ucho, rzuciła się gwałtownie, wrzasnęła i kopnęła z całej siły. Trafiła w coś stopą, więc kopnęła znowu. Obudziły ją huk i głośny jęk. Półprzytomna, zaczęła szukać włącznika lampy.
Kiedy pokój zalało światło, usiadła, dysząc ciężko. Puls walił jej w uszach. Pierwsze, co zauważyła, to stolik nocny, który wyglądał dokładnie tak samo jak wówczas kiedy kładła się spać, tyle że mały zegar stojący koło lampy pokazywał teraz trzecią w nocy. Uspokojona znajomym widokiem, rozejrzała się po pokoju.
Nie znajdowała się w sterylnej celi, w zamkniętym kompleksie, pod władzą człowieka, który ciął jej skórę dla zysku. To była jej własna sypialnia, w jej własnym mieszkaniu, na Dziedzińcu w Lakeside. Najwyraźniej była tu sama.
Ale jeszcze kilka godzin temu, kiedy zasypiała, leżał obok niej wielki puchaty Wilk. Opadła na poduszkę i przykryła się kołdrą aż po brodę.
– Simon? – spytała szeptem.
Usłyszała chrząknięcie. Dobiegło jakby z podłogi po drugiej stronie łóżka. Po chwili znad materaca wyłoniła się ludzka głowa Simona Wilczej Straży. Patrzył na nią bursztynowymi oczami, w których migotały czerwone iskry – wyraźny znak, że jest zły.
– Obudziłaś się już? – warknął.
– Tak – odparła potulnie.
– To dobrze.
Kiedy wślizgiwał się pod kołdrę, dostrzegła mięśnie grające pod gładką skórą. Odwróciła się do niego plecami, a serce zaczęło jej walić ze strachu, odmiennego niż ten, który czuła we śnie.
Nigdy nie sypiał z nią w swej ludzkiej formie. Dlaczego zmienił się w człowieka? Czyżby chciał… seksu? Nie była… nie chciała… Nie była nawet pewna, czy mogła z… A jeśli on tego oczekuje?
– Si-Simonie? – spytała drżącym głosem.
– Tak, Meg? – nadal słyszała w jego głosie powarkiwanie.
– Nie jesteś Wilkiem.
– Zawsze jestem Wilkiem.
– Ale teraz nie jesteś futrzastym Wilkiem.
– A ty zabrałaś całą kołdrę. – To mówiąc, chwycił kołdrę, którą trzymała z całych sił pod brodą, i szarpnął w swoją stronę. Zaskoczona, przeturlała się na niego i zanim zdołała cokolwiek zrobić, oboje byli porządne przykryci, a Simon przyciskał ją do materaca. – Przestań się wiercić – zażądał niecierpliwie. – Jeśli nabijesz mi jeszcze jednego siniaka, to cię ugryzę.
Meg posłusznie znieruchomiała. Simon wiedział, że w jej krwi pływają wizje i proroctwa, które uwalnia każda ranka, więc nie przetnie jej skóry. Ale ostatnio wymyślił inny sposób dyscyplinowania takich jak ona – szczypał ją przez ubranie tak mocno, żeby zabolało, nie uszkadzając skóry.
Meg trafiła na Dziedziniec w Lakeside siedem tygodni temu. Była wtedy na wpół zamarznięta i szukała pracy. Przez pierwsze dni Simon regularnie groził jej, że ją zje, choć normalnie nie traktował w ten sposób ludzkich pracowników w obawie, że z miejsca porzucą pracę i uciekną najbliższym wyjściem. Gdy Inni odkryli, że Meg jest wieszczką krwi i że uciekła od człowieka, do którego zgodnie z prawem należała, uznali ją za jedną ze swoich. I chronili ją jak jedną ze swoich, szczególnie odkąd wpadła pod lód i omal nie utonęła, usiłując odciągnąć napastników od małego Sama. Właśnie dlatego od powrotu ze szpitala co wieczór zasypiała pod strażą Simona, który w swej wilczej formie zwijał się w kłębek na jej łóżku.
Zapewne mniej cieszyłaby się z tego nocnego towarzystwa, gdyby wilcze futro nie grzało tak miło.
Meg była ciekawa, czy w jej mieszkaniu specjalnie jest tak zimno, żeby nie marudziła, że Simon sypia obok niej? Dotąd nigdy się na to nie skarżyła, ponieważ zachowywał formę Wilka. Teraz jednak nie wyglądał jak Wilk, a Simon w ludzkiej formie w jej łóżku to było coś… innego. Coś krępującego. Groźnego w sposób, o którym nie miała ochoty rozmawiać.
Chociaż, mimo braku futra, nadal był ciepły i zachowywał się poprawnie, a ponieważ było jeszcze za wcześnie, żeby wstawać, postanowiła, że zastanowi się nad tym wszystkim jutro.
Przysypiała już, kiedy potrząsnął nią lekko.
– Co cię przestraszyło? – spytał.
Powinna wiedzieć, że nie odpuści. Może to i lepiej? Odkąd uciekła z kompleksu i zamieszkała z Innymi, jej wieszczy dar zaczął się zmieniać. Stała się bardziej wrażliwa, tak, że czasami nie musiała nawet przecinać skóry, by doświadczyć wizji – szczególnie jeśli w jakimś stopniu wizja dotyczyła jej samej.
Obrazy ze snu zdążyły się rozpłynąć. Większości nie pamiętała, więc pewnie rano nie byłaby w stanie przypomnieć sobie czegokolwiek. A jednak na samą myśl o tym śnie przechodził ją dreszcz.
– Nic takiego – powiedziała, bardzo pragnąc w to uwierzyć. – To był tylko sen. – Przecież nawet wieszczki krwi miewają zwyczajne sny. Prawda?
– Skoro przestraszył cię tak bardzo, że skopałaś mnie z łóżka, to nie jest „nic takiego”, Meg. – Simon przytrzymał ją mocniej. – I wiesz co? Może i jesteś mała, ale kopiesz jak łoś. Muszę ostrzec resztę Wilków.
Świetnie. Właśnie tego było jej trzeba. Tak, to nasz łącznik, Meg Wierzgająca Klępa. Tymczasem dominujący Wilk i przywódca Dziedzińca uparcie czekał na odpowiedź.
– Słyszałam dźwięk – szepnęła. – Powinnam wiedzieć, co to było, ale nie potrafię go zidentyfikować.
– Dźwięk z twoich lekcji? – spytał równie cicho Simon. Miał na myśli szkolenie, jakie przechodziła w kompleksie. Uczono ją tam rozpoznawać obrazy i dźwięki niesione przez proroctwa.
– Tak, ale również stąd. To nie był pojedynczy dźwięk, tylko kilka, które razem składały się na jedno znaczenie.
Chwila ciszy.
– Dobrze. Co jeszcze?
Zadrżała. Owinął się wokół niej i zrobiło jej się cieplej. Poczuła się bezpieczna.
– Krew. – Jest zima. Na ziemi leży śnieg i ten śnieg jest pochlapany krwią. I widziałam pióra. – Odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. – Dlatego próbowałam krzyczeć, chciałam, żeby ktoś mnie usłyszał. Widziałam połamane czarne pióra sterczące z zakrwawionego śniegu.
Simon przyjrzał się jej uważnie.
– Widziałaś je? Nie było ciemno?
Pomyślała przez chwilę, po czym pokręciła głową.
– Był dzień. Słońce nie świeciło, ale był dzień.
– Rozpoznałaś to miejsce?
– Nie. Nie zapamiętałam żadnych wskazówek co do miejsca, tylko ten śnieg.
Simon sięgnął nad nią i zgasił lampę.
– W takim razie śpij dalej, Meg. Będziemy ścigać tę zwierzynę jutro.
Wyciągnął się obok i natychmiast zasnął, tak jakby był w swojej wilczej formie. Tyle że nie był w wilczej formie. A ona nie wiedziała, jak mu wyjaśnić, że to zmieniło coś między nimi.
Rozdział 2
Dziki Pies siedział w furgonetce ojca przed domem Grizzly’ego, swojego najlepszego przyjaciela. Towarzyszył mu Wyjec, jego drugi najlepszy przyjaciel. Czekali, aż zacznie się zabawa. W środę wywożono śmieci z Orzechowego Gaju, a te świrnięte Wrony z Dziedzińca latały nad śmieciarkami i kradły rzeczy, które wyrzucali ludzie. Tydzień w tydzień, jak w zegarku, zlatywały się i grzebały w kubłach na śmieci wystawianych na ulicę, a potem odlatywały z jakimś gównem w dziobach. Bo tym właśnie są wszystkie Wrony – zbieraczami gówna. A ludzie nic nie mogli z tym zrobić. Tak twierdził Człowiek z Rządu. Nie wolno im było nawet strzelać do tych pierzastych złodziei, ponieważ groziło za to więzienie, a już sama grzywna zrujnowałyby całą rodzinę. Na szczęście Grizzly, który wszystko potrafił znaleźć na komputerze, trafił na zajebistą grę o nazwie Przynęta na Wrony i Ofiary na Drodze. Można było w nią grać w wersji dla dzieciaków, to znaczy online, po zarejestrowaniu się na stronie, ale prawdziwi twardziele mogli ją wypróbować na żywo. Potrzeba do tego było dwóch substancji: wilczenia i euforki. Niełatwo było je zdobyć, a żadna nie była tania. Przez dwa miesiące we trzech ciułali forsę, żeby kupić po jednej działce od przyjaciela przyjaciela Wyjca, który znał faceta, który znał faceta. I wreszcie mieli się przekonać, czy te prochy i gra były warte takiego zachodu.
– No już – mruknął Dziki Pies. – Muszę odstawić wóz, zanim stary zbierze się do roboty.
Wyjec opuścił okno od strony pasażera.
– Słyszę śmieciarki. Chyba są już na sąsiedniej ulicy. Grizzly gotowy?
Dziki Pies wyjął komórkę z kieszeni.
– Gotowy? – spytał, kiedy usłyszał głos w słuchawce.
– Dałem im doprawione mięso – odparł Grizzly.
– Jesteś pewny, że dawka jest odpowiednia?
Na bogów na dole, jasne, że nie był pewny! W zeszłym tygodniu we trzech podzielili się połową działki wilczenia, żeby je wypróbować. Dziki Pies jak przez mgłę pamiętał, co się wydarzyło, kiedy dopadli Priscillę Kees, która naprawdę nie powinna była wracać sama do domu po ciemku. Pamiętał natomiast doskonale, że czuł wtedy coś więcej niż rządzę. Czuł się dziki i silny – i chciał znów się tak poczuć.
Ale nie w najbliższym czasie. Najpierw cała sprawa musi przyschnąć. Priscilla nie wróciła do szkoły, a Dziki Pies słyszał, jak jego mama mówiła babci, że ma jakieś obrażenia w środku i że w związku z tym jego siostrze nie wolno będzie chodzić samej nawet do przyjaciółki, która mieszka sześć domów od nich, póki te bestie, które zrobiły coś takiego Priscilli, nie zostaną złapane.
Poczuł się wtedy dziwnie, bo mama mówiła o tym tak, jakby chciała, żeby sprawcom stało się coś złego. To go trochę nastraszyło, dlatego ucieszył się, kiedy uzgodnili, że resztę wilczenia zużyją na grę. A zanim będzie ich stać na drugą działkę, wszystko odejdzie w zapomnienie.
– Hej, jesteś tam, Dziki Psie? – spytał Grizzly. – Psy są jakieś dziwne, nie podoba mi się, jak na mnie patrzą.
– Są! – zawołał równocześnie Wyjec, pochylając się i opierając rękę na tablicy rozdzielczej.
Na ulicy zjawiły się Wrony.
– No chodźcie, pojebańce – szepnął Dziki Pies. – Poczęstujcie się spaghetti z euforką. – Zachichotał. – Weź euforkę, a poczujesz się tak dobrze, że nic nie poczujesz.
Wyjec przysięgał, że po tych prochach nawet dorosły Wilk robi się bezradny jak dziecko – a Wrony nie są w stanie odlecieć. Wczoraj kupili na wynos dużą porcję spaghetti, a dziś wymieszali je z euforką i rozrzucili przy sześciu kubłach ze śmieciami wystawionych na ulicy.
Nadleciały Wrony i wylądowały na pojemnikach, obok których leżały jakieś rzeczy. Kiedy jedna zauważyła spaghetti, ptaki zleciały się ze wszystkich stron. Dziki Pies nie potrafił określić, czy to były Wrony, czy wrony, ale jedno było pewne: wszystkie łykały kluchy jak szalone.
– No już, żryjcie, pojebańce – szepnął, po czym powiedział do telefonu: – Grizzly, już prawie czas.
– Hej, a co to? – zawołał nagle Wyjec.
Od domu do domu szła niska czarnowłosa dziewczyna, zaglądając do kubłów ze śmieciami.
– Świetnie – stwierdził Dziki Pies. – Mamy nawet Inną w ludzkiej formie.
– Śmieciarka zaraz tu będzie – powiedział Wyjec ostrzegawczo. – Musimy zniknąć, zanim ktoś nas zobaczy.
– Tak, tak – mruknął Dziki Pies. Obserwował jeszcze przez chwilę ptaki. Jakiś samochód ominął ostrożnie wronę czy Wronę, która nawet nie pofatygowała się zejść mu z drogi. – Grizzly, puszczaj psy.
Dwa psy myśliwskie, które należały do ojca Grizzly’ego, wypadły z podwórza na tyłach domu, zauważyły ptaki i zaszarżowały na nie z taką agresją, że Dziki Pies poczuł równocześnie podniecenie i mdłości. Dwa ptaki pomachały skrzydłami, niemrawo próbując poderwać się w powietrze, ale udało im się jedynie zwrócić na siebie uwagę psów. Na siebie i na dziewczynę, która stała jak skamieniała obok kubła ze śmieciami.
– O, kurwa – sapnął Wyjec. – Ja wiem, kto to jest! To ta nowa ze szkoły. Jej rodzina właśnie się tu przeniosła z Tokhar-Chin. Musimy odwołać psy!
– Nie możemy! – Dziki Pies złapał Wyjca za kurtkę, gdy wyskakiwał z samochodu.
– Grizzly! Wezwij ojca! Wezwij ojca! – wrzeszczał Wyjec na całe gardło.
Dziki Pies nie miał wyjścia, musiał pójść w ślady przyjaciela. Nie mógł siedzieć i patrzeć, skoro Wyjec i dziewczyna wrzeszczeli jak szaleni, a z domów zaczęli wychodzić ludzie, niektórzy już ubrani do pracy, inni w samych szlafrokach – mimo mrozu i śniegu.
Nagle ktoś go odepchnął, wrzeszcząc, żeby wszyscy zeszli mu z drogi i…
Bum! Bum!
Potem ten sam ktoś krzyczał, żeby wezwać policję, wezwać pogotowie, a Dziki Pies nagle go rozpoznał. Nie wiedział, jak się nazywa, ale wiedział, że to gliniarz, kolega ojca Grizzly’ego.
Gliniarz podbiegł do dziewczyny, przyciskał rękę do rany na jej szyi, ale ona nadal krwawiła.
– Przykro mi, Stan, ale musiałem je zastrzelić – zwrócił się do ojca Grizzly’ego.
– Co z dziewczyną? – spytał Stan.
Gliniarz zawahał się, a potem podniósł rękę i pokręcił głową. Wytarł ręce w świeży śnieg, wstał i spojrzał surowo na Dzikiego Psa i Wyjca.
– Co wy tu robicie, chłopcy?
Stan nadal wpatrywał się w dziewczynę i w psy.
– Na bogów na dole i na górze, co w nie wstąpiło? I jak wydostały się z podwórza?
– Zabierzemy je i zbadamy. Sprawdzimy, czy nie było jakiejś przyczyny. – Gliniarz mówił o psach – z pewnością o psach – ale nie spuszczał wzroku z Dzikiego Psa. – Tak, musimy je zbadać.
Dziki Pies usiłował wymyślić jakąś wiarygodną historyjkę, na przykład że po prostu wpadł zobaczyć się z Grizzlym, ale nagle na ulicy zaroiło się od samochodów i cała masa gliniarzy zaczęła się interesować tym, co ma do powiedzenia. W dodatku chcieli tego wysłuchać na posterunku, w obecności jego ojca. Właśnie dlatego wrócił do domu w radiowozie.
I właśnie dlatego to w obecności policji przekonał się, że Priscilla zapamiętała o wiele więcej z wydarzeń zeszłego tygodnia niż on sam. A potem wzięła pistolet ojca i złożyła dziś rano wizytę w jego domu. [...]