Efemera to dziwna i magiczna kraina. Składa się z krajobrazów połączonych jedynie mostami, które często przenoszą ludzi w miejsca, gdzie naprawdę przynależą, zamiast w te, w które chcą się udać.
Kiedy Gloriannie Belladonnie, utrzymującej Efemerę w równowadze, zaczynają zagrażać czarownicy, jej brat Lee postanawia poświęcić się dla jej dobra. W efekcie, pozbawiony wzroku, trafia do azylu dla umysłowo chorych w Mieście Wizji - daleko od swoich rodzinnych części świata.
Tymczasem w Wizji pojawia się Mrok, którego natury nie potrafią zgłębić nawet szamani opiekujący się miastem i jego mieszkańcami. Danyal, jeden z nich, zostaje mianowany strażnikiem Azylu. Ponieważ jego serce tęskni za czymś nieznanym, intrygują go opowieści Lee o mostowych, krajobrazczyniach i czarownikach. Z pomocą Zhahar - pracownicy Azylu, która ukrywa własne mroczne sekrety - Lee stopniowo odzyskuje wzrok, jego opowieści zaś nabierają potężnej mocy, pozwalając Danyalowi i Zhahar poznać świat skrajnie odmienny od wszystkiego, co dotąd znali.
By przepędzić z Miasta Wizji niebezpieczeństwo, Danyal, Lee i Zhahar będą musieli odkryć, kim są naprawdę... i jak niebezpieczni potrafią być.
Lee wszedł za Sebastianem na most stacjonarny łączący Wyspę we Mgle z resztą Sanktuarium. Kilka miesięcy temu w zasadzie nie można się było tu dostać. Wciąż nie było to łatwe – pilnowała tego sama Efemera – ale rodzina i kilkoro przyjaciół mogło odwiedzać Gloriannę Belladonnę w miejscu, które nazywała domem.
– Mogliśmy się tu dostać na mojej wyspie – stwierdził Lee nadąsanym tonem. Jego mała wyspa zawsze znajdowała się w pobliżu. Był to niewielki kawałek świata, który Lee potrafił nakładać na inne krajobrazy − zarówno mroczne, jak i dzienne. Lee był mostowym, tworzył połączenia pomiędzy rozbitymi fragmentami świata, a jego praca czasami kazała mu zapuszczać się w odległe – i niebezpieczne – miejsca. Ale dzięki tej wyspie, zakotwiczonej w Sanktuarium, miał pewność, że bez względu na wszystko zawsze znajduje się zaledwie o krok od domu.
– Mogliśmy się tu dostać na twojej wyspie – zgodził się Sebastian. – I zrobilibyśmy tak, gdybym to ja towarzyszył ci podczas tej wizyty. Ale ponieważ to ty towarzyszysz mnie, skorzystamy z mostu.
– Jak sobie chcesz.
Lee zrobił kilka kroków w stronę piętrowego domu z kamienia, w którym Glorianna mieszkała teraz z Michaelem. Potem zatrzymał się i potarł lewą rękę. Michael złamał mu ją podczas bójki, która wybuchła, gdy próbował powstrzymać członków rodziny przed przejściem do tego okropnego krajobrazu stworzonego przez Gloriannę, żeby uwięzić Zjadacza Świata. Wszyscy wybaczyli już czarodziejowi rolę, jaką odegrał w tworzeniu tej klatki – szczególnie że znalazł sposób na sprowadzenie Glorianny z powrotem – ale Lee, zawsze kiedy odwiedzał Wyspę we Mgle, czuł ból ręki. Nie potrafił powiedzieć, czy boli go zrośnięta kość, czy może ból ma jakiś związek z człowiekiem, który mu ją złamał.
– Stąd nie widać jeszcze czy są w domu – zauważył Sebastian.
– A gdzie mieliby być? – spytał Lee z goryczą. – Glorianna nie opuściła tej wyspy od… swojego powrotu.
– To było zaledwie kilka tygodni temu – powiedział Sebastian cicho. – Nie wiemy, co przeżyła, kiedy przebywała w tamtym miejscu. − A jeśli czarodziej miał rację i stała się potworem, którego obawia się samo Zło? My też nie mamy pojęcia, czego się tam dopuściła, pomyślał Lee. – Ona potrzebuje czasu, żeby dojść do siebie – tłumaczył Sebastian. − Żeby się uleczyć.
– Naprawdę myślisz, że się uleczy? – Lee praktycznie wypluł te słowa. – Dla ciebie to tylko przytulanki i buziaczki, prawda? Część Glorianny wróciła. Czyż nie jesteśmy bohaterami?
Sebastian zacisnął prawą pięść, przypominając w ten sposób Lee, że obecnie ma do dyspozycji moc czarowników, która drzemała w nim aż do ubiegłego roku. Ten inkub mógł ją wykorzystać z naprawdę zabójczym efektem.
– Jak sobie chcesz – powiedział Sebastian, ruszając znów w stronę domu. – Ale jeśli z powodu naszej dyskusji w ogrodach Glorianny pojawią się chwasty albo kamienie, sam je posprzątasz.
Lee skierował się ku otoczonemu murem ogrodowi, w którym mieściły się krajobrazy Glorianny − kawałki świata, równoważone za pomocą rezonansu jej serca. Sebastian tymczasem skręcił do piaskownicy, jak Glorianna nazywała teren zabaw z Efemerą. Rad nierad, Lee zawrócił i poszedł za nim.
Piaskownica była to drewniana, wysoka do połowy łydki skrzynia, mniej więcej wielkości małżeńskiego łoża, wypełniona piaskiem. Przylegała do niej druga skrzynia, o połowę krótsza i wypełniona żwirem. W środku stała ławka. Glorianna stworzyła to miejsce dla Efemery, żeby świat mógł się tam bawić bez żadnych konsekwencji dla krajobrazów, w których żyli ludzie. To właśnie ten plac zabaw Sebastian i Michael wykorzystali, by dotrzeć do Belladonny.
Michael klęczał na jednym kolanie w skrzyni ze żwirem, a jego twarz osłaniał przed letnim słońcem bezkształtny brązowy kapelusz. Może spod dużego ronda nie zauważył przybyszy, ale Lee podejrzewał, że raczej był zbyt skupiony na rzeczach znajdujących się w skrzyni z piaskiem.
– Och, daj spokój, dzikie dziecko. Już wystarczy. Nie to miałem na myśli. Przestań mi je przynosić…
Sebastian uśmiechnął się szeroko na widok garści kieszonkowych zegarków, sterczących z piasku. A potem roześmiał się głośno, kiedy z podłoża wynurzył się pozbawiony wskazówek kominkowy zegar.
– Na Opiekunów i Przewodników! – wybuchnął Lee. – Co ty robisz?
Michael, zaskoczony, zachwiał się i omal nie upadł. Rzucił gościom kwaśne spojrzenie i ostrożnie wyszedł ze skrzyni.
– To tylko nieporozumienie. Ja to naprawię. W końcu…
Z piasku wynurzył się kolejny zegarek kieszonkowy, niczym błyszcząca, złota ostryga.
– Uczysz świat kraść?
– Nie. – Michael zaczerwienił się gwałtownie i ściągnął z głowy kapelusz.
– Więc o co tu chodzi? – Lee wskazał teren zabaw.
– Zwykłe nieporozumienie – odparł czarodziej, teraz już z rozdrażnieniem w głosie.
– Nauczyłeś Efemerę kraść. – Lee spiorunował wzrokiem chichoczącego Sebastiana. – Wy dwaj pasujecie do siebie lepiej, niż myślałem.
– Uważaj na słowa – rzucił Michael ostrzegawczo.
− Na światło dnia… − Lee zaklął pod nosem.
Doskonale wiedział, że pod wpływem rezonansu ludzkiego serca Efemera się zmienia. A na wyspie Glorianny świat reagował na ludzkie uczucia bardziej niż w jakimkolwiek innym miejscu.
Chwilę później wszyscy trzej zatkali sobie nosy i odskoczyli od siebie gwałtownie.
– Czarodzieju! – wykrzyknął Sebastian. – Czy ty puściłeś bąka?!
Michael prychnął i ruchem głowy wskazał piaskownicę.
– Cuchnące ziele – wyjaśnił przez nos. – Dzikie dziecko tworzy je, kiedy ktoś przeklina. A jeśli zastanawiasz się, kto skłonił Efemerę do tworzenia śmierdzącej pierdami rośliny za każdym razem, kiedy ktoś zaklnie, uprzedzam, że to nie byłem ja. – Odwrócił się, wskazał zielsko i powiedział stanowczo: – Lee nie wszedł do piaskownicy, żeby się z tobą bawić, więc nie należało zmieniać jego słów w rośliny.
Sadzonka pokornie zniknęła w piasku, ale zapach nie ulotnił się równie szybko, więc wszyscy trzej odeszli kawałek dalej.
– Naprawdę nauczyłeś świat kraść? – spytał Sebastian.
– Nie – zaprzeczył Michael stanowczo, ale potem zawahał się. – Przynajmniej nie sądzę. Powiedziałem tylko… – Odszedł jeszcze kilka kroków od piaskownicy i zniżył głos do szeptu. – Powiedziałem tylko, że chciałbym ukraść nieco czasu, żeby Glorianna nie musiała od razu podejmować obowiązków krajobrazczyni i odpoczęła trochę dłużej.
– I od tej pory Efemera przynosi ci zegary? – Sebastian znów zaczął się śmiać.
– Tak, to całkiem zabawne, póki nie musisz nikomu wyjaśniać, skąd masz cały worek zepsutych kieszonkowych zegarków – mruknął Michael.
– Wszystkie są zepsute? Czyli świat nie zakrada się ludziom do domów i nie…
– Nawet nie waż się tego pomyśleć – powiedział Michael ostrzegawczo. – Jestem prawie pewien, że zbiera je ze śmietników w różnych krajobrazach. Przynajmniej taką mam nadzieję…
– Mogę spytać Daltona, czy nikomu w Aurorze nie zginął zegarek kieszonkowy albo zegar na kominek – zaproponował Sebastian. – Pilnuje porządku w wiosce i na pewno zgłoszono by mu taką tajemniczą kradzież.
– Och, bez wątpienia – zgodził się Michael. – A gdybym miał garść diamentów i ze dwa szmaragdy wielkości wróblego jaja, zapewne zdołałbym zapłacić za wszystko, co dzikie dziecko zabrało bez pozwolenia.
Jak na zawołanie spod ziemi zaczęły wyskakiwać klejnoty, z taką siłą i prędkością, że tylko migały im przed oczami. Sebastian zdołał złapać jeden. Otworzył dłoń, popatrzył na szmaragd i podał go Michaelowi. Potem bez słowa zaczął przeszukiwać trawę. Znalazł drugi szmaragd i liczne diamenty. Oddał kamienie Michaelowi, prócz jednego diamentu, który wrzucił do kieszeni koszuli.
– Znaleźne – powiedział z uśmiechem.
– Proszę bardzo – westchnął Michael. – Gdybym wiedział, że mogę mieć klejnoty na każde życzenie, dawno byłbym bogaczem.
– Nigdy nie poprosiłbyś o więcej, niż potrzebujesz – stwierdził Sebastian.
– Może. A może nie. Prawda jest taka, że dzikie dziecko nie robiło mi takich prezentów, dopóki nie założyłem swojego ogrodu w ogrodach Glorianny.
Lee, który doszedł do wniosku, że ma dość ich przekomarzanek, ruszył ku bramie ogrodu swojej siostry. Wślizgnął się do środka i poszedł ścieżką ku klombom, które reprezentowały Sanktuarium. Kiedyś każde z tych miejsc egzystowało osobno, odizolowane od innych przez odległość i naturę świata. Później Glorianna połączyła je, żeby Opiekunowie Światła mogli się ze sobą komunikować. Większość tych miejsc nadal trzymała się z dala od pełnego pośpiechu codziennego życia, ale krajobraz, który ludzie brali przeważnie za całe Sanktuarium, był otwarty dla wszystkich. Każdy mógł tam odpocząć i przejść odnowę duchową.
Każdy, kogo serce rezonowało z Sanktuarium.
Czy Glorianna nadal rezonowała z Miejscami Światła? Jeśli przejdzie przez rezonujący most łączący jej wyspę z Sanktuarium, to czy znajdzie się we właściwym miejscu? Czy może Efemera wyśle ją gdzie indziej? A jeśli już znajdzie się w innym miejscu, to czy wróci do swojego ogrodu, jeśli zrobi krok pomiędzy tu i tam? Czy zniknie w krajobrazie rezonującym z Belladonną?
Przez całe życie Lee pomagał jej w pracy; był nie tylko jej bratem, ale i najbliższym przyjacielem. Poza rodziną miał niewielu przyjaciół, ponieważ tak bardzo musiał uważać na słowa, na to, komu może zaufać.
Odkąd opuścił szkołę i zaczął podróżować, sprawdzając mosty, stacjonarne i rezonujące, którymi można było przechodzić między jedną częścią Efemery a drugą, poznał wielu ludzi. Nie brakowało mu też niezobowiązujących miłostek. Ale z nikim nie mógł dzielić życia, bo nikomu nie zaufał na tyle, by powierzyć mu rodzinny sekrety – a przedstawienie kogoś rodzinie było równe ze zdradą przynajmniej niektórych jej członków.
Lee westchnął i potarł rękę. Nie chodziło tylko o kość, którą złamał mu Michael. Czarodziej zniszczył również przyjaźń, która się między nimi rodziła − zawiódł jego zaufanie. Zdrada bolała równie mocno, jak złamana ręka. A jeszcze bardziej bolało go to, że Michael poprosił o pomoc Sebastiana, kiedy szukał drogi do krajobrazu, do którego tak naprawdę nikt nie powinien móc dotrzeć. Zwrócił się do Sebastiana, który był tylko kuzynem Glorianny, zamiast przyjść do jej brata − mostowego, który zrezygnował z własnego życia, by ją wspierać.
Czarodziejowi i inkubowi czarownikowi powiódł się ich plan – stworzyli most ze wspomnień, serca i muzyki, dość mocny, by ściągnąć Belladonnę z powrotem na Wyspę we Mgle. A także tę jej część, która należała do Światła. Tę część, która była Glorianną.
Pocierając dłonią pierś, jakby to mogło złagodzić ból serca, Lee po raz ostatni objął wzrokiem punkty dostępowe prowadzące do Światła i ruszył ku tej części ogrodu, gdzie − jak był pewny − znajdzie swoją siostrę.
Ostatnio wiele godzin spędzała, siedząc na małej ławeczce, którą ustawiła przed klombami zawierającymi punkty dostępowe do jej mrocznych krajobrazów. Przestała pielić inne części ogrodu, ale tę związaną z mrocznymi krajobrazami utrzymywała w perfekcyjnym niemal porządku.
Podszedł do niej, specjalnie szurając głośno butami na żwirowej ścieżce, ale nie odwróciła się.
– Masz ochotę na towarzystwo? – spytał.
Dopiero teraz odwróciła głowę.
Lee ujrzał przed sobą Belladonnę, kobietę, która wygnała Światło z własnego serca, by zmienić się w potwora, którego boi się samo Zło. W jej oczach dostrzegł czyste okrucieństwo, mroczne pragnienie, by posłać go do krajobrazu, w którym jedyną kochanką człowieka jest cierpienie.
Potem jej twarz nagle zmieniła się. Teraz uśmiechała się do niego Glorianna.
– Jasne.
Przesunęła się na ławce, robiąc mu miejsce.
Zawahał się, czy usiąść tak blisko niej – i od razu znienawidził siebie za to wahanie.
– Coś interesującego? – spytał, usiłując przypomnieć sobie, jak to było, kiedy rozmowa z nią nie sprawiała mu żadnych trudności.
– Tak – odparła, wskazując trójkąt porośnięty trawą.
Lee przyjrzał mu się i zmarszczył brwi.
– Chciałaś, żeby ten trójkąt znalazł się bliżej Gniazda, i dlatego poprzestawiałaś punkty dostępowe do innych mrocznych krajobrazów?
– Niczego nie ruszałam. To dzieło Efemery. – Glorianna również zmarszczyła brwi. – Gniazdo Rozpusty nadal znajduje się w samym środku rezonujących ze mną mrocznych krajobrazów, ale Efemera przeniosła ich punkty dostępowe w taki sposób, żeby zrobić miejsce na to nowe połączenie.
– Ale ten krajobraz jest połączony wyłącznie z Gniazdem – zauważył Lee.
– Inne mroczne krajobrazy również nie są ze sobą połączone, chyba że przez Gniazdo, więc nic w tym dziwnego. Poza tym krajobrazy demonów nie są zbyt gościnne.
– Wesołkowie są gościnni. Zawsze cieszą się, mając kogoś na obiedzie – powiedział figlarnie. Tak naprawdę nieszczęśnik, który miał pecha wpaść do ich krajobrazu, zwykle sam kończył jako obiad. Glorianna nie uśmiechnęła się do niego z przyganą, nie trąciła go łokciem. Kiedyś tak właśnie by zrobiła. Kiedy jeszcze była jego siostrą… Zanim rozbiła swoje serce, żeby ocalić świat. – Więc gdzie jest ten krajobraz? – spytał.
– Nie wiem. Właśnie dlatego to takie zaskakujące. Nie rezonuje ze mną jeszcze, ale Efemera najwyraźniej uważa, że do tego dąży. Zupełnie jakby rezonowała ze mną tylko część, ale to nie wystarczy, żeby…
– Nie! Nie przejdziesz tam! – krzyknął Lee, zrywając się na równe nogi. – Nie wiesz nic o tym miejscu, wyjąwszy fakt, że jest to mroczny krajobraz!
– Masz rację. Nic nie wiem – powiedziała Belladonna i odwróciła głowę. – Powinieneś już iść.
– Glorianno…
– Proszę, Lee. Wyjdź z mojego ogrodu. Już.
Cofnął się o krok. Potem o następny. Nie chciał zadawać jej tego pytania, ale była jego siostrą i nadal ją kochał.
– Chcesz, żeby przyszedł tu Michael? Albo Sebastian?
– Nie. Nie chcę teraz nikogo w moim ogrodzie.
Miał wrażenie, że jego serce zamknęło się gwałtownie. Ciągle nie mógł opanować bólu z powodu tego, co zrobiła, żeby ocalić ich wszystkich, z powodu tego, jaka po tym wróciła. Czy właśnie wyraził ten ból o jeden raz za dużo?
– Przepraszam, Glorianno – powiedział.
– Ja też.
− Do zobaczenia…
Kiedy odchodził, zostawiając siostrę sam na sam z jej mrocznymi krajobrazami, usłyszał jeszcze jej głos:
– Usłysz mnie, Efemero.
Nie był pewien, kto wzywał świat – Przewodnik, który kroczył w Świetle, czy potwór, który rządził Mrokiem.
Krążyła po tych krajobrazach, zawijając jedne na drugie, zmieniając je w labirynty, które opiewały czystość jej Mroku, w labirynty, w których nie było spokoju, nie było bezpieczeństwa. Te uczucia nie należały do jej świata. Stworzyła go z brutalnego piękna, pochodzącego z nierozcieńczonych uczuć, które żyły w mrocznej części ludzkiego serca. Była wysublimowanym szaleństwem, cudowną wściekłością, boską obojętnością.
W miarę upływu tygodni Światło − ta część jej, która nosiła imię Glorianna – stawało się tylko bladym snem, niknącym wspomnieniem, bolącą czasami blizną.
Teraz, tutaj, była Belladonną.
Tylko Belladonną.
Podciągnęła nogi na ławkę i oparła czoło na kolanach. Drżała z wysiłku, by nie wydać Efemerze żadnego polecenia, choć prądy Mroku i Światła krążyły wokół niej, usiłując rezonować z tym, czego pragnęło jej serce.
Niestety, kiedy nie była czujna, budziło się w niej pragnienie nierozcieńczonej mocy, takiej, jaką posiadała w mrocznym krajobrazie, który stworzyła dla Zjadacza Świata. Miała tam pozostać na zawsze. Wojowniczka Światła musi się napić z Czary Mroku i wygnać Światło ze swego serca. Kiedy to zrobiła, stała się zagrożeniem dla otaczających ją ludzi.
Jednak Michael, Sebastian i Efemera znaleźli sposób, żeby do niej dotrzeć; zmusili ją, żeby przypomniała sobie, kim kiedyś była. Słysząc muzykę serca Michaela, wykorzystała punkt dostępowy, który stworzyła dla niej Efemera, i zrobiła krok pomiędzy tu i tam.
Robiąc ten krok, przyjęła z powrotem Światło, które wygnała ze swojego serca. Ale nie była już jednością. Nie była Glorianną Belladonną. Była Glorianną i Belladonną. Dwiema osobami. Przeciwstawionymi sobie. Czymś na podobieństwo mrocznych krajobrazów i Sanktuarium. Problem polegał na tym, że brakowało jej wspólnej ziemi i nie miała pojęcia, jak to naprawić. Nie wiedziała, czy ktokolwiek to potrafi.
A teraz pojawił się ten tajemniczy krajobraz, który nie był jeszcze jej. Podejrzewała, że jego rezonans wystarczy, by mogła do niego przejść i sprawdzić, co to za miejsce – i gdzie się znajduje. Miała jednak wrażenie, że to nie jest mroczny krajobraz, chociaż Efemera uznała, że powinien zostać połączony z Gniazdem. Nie wydawał się też krajobrazem należącym do Światła.
Nie była pewna, czy ten kawałek świata rezonuje z Glorianną, czy z Belladonną.
W prądach mocy Efemery na krótką chwilę pojawiła się zmarszczka. Po chwili przemknęła też przez Gloriannę. A właściwie przez obie jej części.
Może to nie krajobraz ze mną rezonuje… pomyślała, unosząc głowę, by przyjrzeć się trójkątowi trawy.
Ktoś przebywający w tym krajobrazie chciał czegoś tak bardzo, że życzenie jego serca poruszyło prądy mocy – i odnalazło ją, ponieważ była nie tylko potężną krajobrazczynią, ale i Przewodnikiem Serca.
Zdjęła nogi z ławki, po czym podciągnęła je znowu, ponieważ żwir ścieżki poruszył się niespodziewanie pod jej stopami. Chwilę później wychynął z niego kieszonkowy zegarek.
Niedobrze… pomyślała, sięgając po czasomierz mniej więcej z takim entuzjazmem, z jakim podnosi się przyniesioną przez kota w prezencie mysz. Jednak nim zdążyła go dotknąć, zegarek z powrotem schował się w żwirze.
Popatrzyła na ścieżkę, a potem na trójkąt trawy.
– Jeszcze nie czas, żebym tam przeszła?
tak tak tak…
No cóż. Przynajmniej zrozumiała przesłanie Efemery.
Pomyślała, że powinna spytać swojego kochanka, gdzie – i w jaki sposób – dzikie dziecko zdobyło ten zegarek.
I wtedy usłyszała muzykę. Michael opiekował się ogrodem, który założył w jej ogrodzie, grając na swoim metalowym flecie. Słyszał pieśń jakiegoś miejsca i równoważył je swoją muzyką. W ten sposób moc czarodzieja łączyła się ze światem. Choć potrafił również przynosić szczęście lub pecha.
Rzuciwszy ostatnie zamyślone spojrzenie na trójkąt trawy, Glorianna ruszyła za dźwiękiem fletu, aż dotarła do ogrodu Michaela.
Gdy ją dostrzegł, skończył grać i uśmiechnął się z lekkim zmieszaniem.
– Co dziś robiliście z dzikim dzieckiem? – spytała.
– To zależy – odparł. – Lubisz diamenty i szmaragdy?
tak tak tak…
– Zagraj coś jeszcze, czarodzieju – powiedziała, dobrze wiedząc, że nie należy odpowiadać, kiedy Efemera tak bardzo chce ją zadowolić.
– Lee!
Klnąc w duchu, Lee odwrócił się i zaczekał, aż dogoni go człowiek, który opuścił właśnie dom dla gości w Sanktuarium. Gdyby nie musiał uzupełnić zapasów jedzenia, mógłby wymknąć się stąd niepostrzeżenie, tak jak niepostrzeżenie wymknął się z Wyspy we Mgle, kiedy wyszedł z ogrodu Glorianny.
– Szlachetny Yoshani – powiedział. – Ty też chcesz się ze mną pokłócić?
– A z kim się dziś kłóciłeś? – spytał Yoshani, a w jego ciemnych oczach Lee dostrzegł jedynie współczucie.
– Z Michaelem. Z Sebastianem. Z Glorianną… – Mostowy odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć w te oczy. – Wszyscy uważacie, że jestem w błędzie, że powinienem po prostu zaakceptować fakt, iż ona nigdy już nie będzie taka jak kiedyś, i zawrzeć pokój z Michaelem, ponieważ jestem jej bratem, a on jest jej mężem pod każdym względem, wyjąwszy oficjalną przysięgę – wyrzucił z siebie jednym tchem.
– Michael przysiągłby jej bez wahania. To Glorianna Mroczona i Mądra nie jest gotowa uczynić tego kroku. – Yoshani zawahał się. – Nie pytałeś mnie o radę, ale ponieważ stoimy na ziemi Sanktuarium, i tak ci jej udzielę. Chowasz w sercu wiele złości i urazy. Zaciemnia to twoją zdolność postrzegania ludzi, którzy cię otaczają, takimi, jakimi naprawdę są. Być może jest ci to teraz potrzebne, ale ktoś, kto wykonuje taką pracę jak ty, nie może sobie pozwolić na podobne uczucia. Ludzie się zmieniają, Lee. Świat się zmienia. Wiesz o tym lepiej niż inni. Nie pozwól, żeby mroczne uczucia zmieniły cię tak bardzo, byś nie zdołał odszukać drogi powrotnej do domu.
– Zawsze będę mógł wrócić do domu – powiedział Lee ostro, choć słowa Yoshaniego wywołały dziwny dreszcz.
– Tak? – spytał Yoshani łagodnie. – Jeśli nie chcesz się widywać z krajobrazczynią, to czy zdołasz odnaleźć jej krajobrazy?
Lee zrobił kilka kroków.
– Muszę już iść – oświadczył.
– Zrób przysługę rodzinie i przyjaciołom. Wracaj co drugi dzień do Sanktuarium, żebyśmy wiedzieli, że miewasz się dobrze. W krajobrazach znajdujących się poza kontrolą twojej matki i siostry nadal ukrywają się czarownicy i Mroczni Przewodnicy. A mostowi, którzy przetrwali atak Zjadacza, wciąż tworzą nowe mosty dla ludzi, którzy powinni zmienić miejsce pobytu.
Właśnie dlatego Lee musiał udawać się na patrole i zachowywać czujność. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że rada Yoshaniego była rozsądna.
– Dobrze – powiedział. – Będę udawał się do krajobrazów Glorianny i mamy na mojej wyspie, żeby nie tracić czasu w drodze. A co drugi dzień zjawię się tutaj i poinformuję ciebie albo Brighid o moich dalszych planach.
– Świetnie. – Yoshani uśmiechnął się. – Podróżuj bez bagażu, Lee.
Lee ukłonił się sztywno i ruszył w stronę strumienia, na środku którego znajdowała się mała wyspa − jego własny, prywatny krajobraz, spoczywający na moście jego woli, kiedy nakładał go na inne krajobrazy. Z tego powodu bezpieczne schronienie Sanktuarium znajdowało się zawsze nie dalej niż o krok.
Zwinnie przebiegł po kamieniach, wskoczył na wyspę i zachwiał się, straciwszy nagle równowagę.
Czy naprawdę była taka chwila, kiedy nie czuł wyspy pod stopami? Ale przecież był w Sanktuarium, gdzie jego wyspa istniała fizycznie. Jak to możliwe, żeby jej tu nie było?
Przeszedł na środek wyspy i postawił plecak koło fontanny, a właściwie koło misy z czarnego kamienia, do której wodę doprowadzała pusta trzcina. Starannie sprawdził całą wyspę, żeby mieć pewność, iż nic się nie zmieniło. Potem nałożył ją na krajobraz utrzymywany przez Nadię, jego matkę.
Niech twoje serce podróżuje bez bagażu. Ponieważ to, co ze sobą przyniesiesz, stanie się częścią krajobrazu.
Błogosławieństwo Serca było jedną z pierwszych rzeczy, jakich nauczył się Lee. Ale po raz pierwszy w życiu, a przeżył już dwadzieścia dziewięć lat, słowa te sprawiły, że poczuł się nieswojo. [...]