Opis całej serii:
39 wskazówek to seria dziesięciu książek przepełnionych akcją i humorem. Szkic oraz fabuła cyklu zostały nakreślone przez Ricka Riordana, który jest autorem pierwszego tomu.
39 wskazówek to jednak nie tylko doskonała książkowa przygoda, ale również gra on-line, która pozwoli każdemu uczestnikowi stać się członkiem rodziny Cahillów i rywalizować o wspaniałe nagrody.
Opis pierwszego tomu:
Co byś zrobił, gdyby nagle okazało się, że twoja rodzina jest jedną z najbardziej wpływowych w dziejach ludzkości? A gdyby powiedziano ci, że źródło jej potęgi zostało ukryte w postaci 39 wskazówek w różnych zakątkach świata? Gdybyś stanął przed wyborem: wziąć milion dolarów i odejść lub otrzymać pierwszą wskazówkę, jaka byłaby twoja decyzja? Amy i Dan Cahill bez wahania wybrali wskazówkę, rozpoczynając tym samym bardzo niebezpieczny wyścig.
Rozdział pierwszy
Grace Cahill zmieniła testament pięć minut przed swoją śmiercią.
Prawnik podał jej nową wersję dokumentu, który od siedmiu lat stanowił najlepiej strzeżony sekret Grace. William McIntyre nigdy nie był tak do końca pewien, czy staruszka okaże się na tyle szalona, by zrobić z niego użytek.
– Czy jest pani pewna, madame? – zapytał.
Grace spojrzała na rozświetlone łąki swojej posiadłości, rozciągające się za okienną szybą. Kot Saladin, tak jak przez cały czas trwania choroby swej pani, leżał przy jej boku, lecz dzisiaj nawet on nie był w stanie podnieść jej na duchu. Za moment miała zamiar puścić w ruch machinę wydarzeń, które mogły oznaczać początek końca ludzkiej cywilizacji.
– Tak, Williamie. – Każdy oddech sprawiał jej ból. – Jestem pewna.
William złamał pieczęć na brązowej skórzanej teczce. Był wysokim, kościstym mężczyzną, ze spiczastym jak wskazówka zegara słonecznego nosem, który zawsze rzucał cień na część jego twarzy. Przez połowę życia Grace pełnił rolę doradcy i jej najbliższego powiernika. W ciągu tych lat dzielili się wieloma sekretami, jednak żaden z nich nie był tak groźny jak ten.
Przytrzymał dokument przed oczami staruszki. Jej ciałem wstrząsnął atak kaszlu. Saladin zamiauczał z obawą. Kiedy kasłanie ustało, William pomógł Grace wziąć do ręki pióro. Po chwili na papierze pojawił się nakreślony jej wątłą dłonią podpis.
– Są tacy młodzi – zauważył płaczliwie William. – Gdyby tylko ich rodzice…
– Ale tak się nie stało – przerwała mu gorzko Grace. – Teraz muszą poradzić sobie sami. Są naszą jedyną nadzieją.
– Jeśli im się nie uda…
– Wówczas pięćset lat pracy pójdzie na marne. Wszystko legnie w gruzach. Rodzina, cały świat, wszystko.
William przytaknął z grobową miną i wyjął teczkę z rąk kobiety. Grace opadła na poduszki, głaszcząc resztką sił srebrzyste futerko Saladina. Widok za oknem sprawił, że posmutniała. Ten dzień był zbyt zachwycający, by umierać. Pragnęła po raz ostatni wybrać się z dziećmi na piknik. Pragnęła być znowu młoda i silna. Pragnęła podróżować po świecie.
Jednak wzrok już ją zawodził, a płuca niedomagały. Zacisnęła palce na nefrytowym naszyjniku – talizmanie, który przed wieloma laty znalazła w Chinach i który zawsze przynosił jej szczęście. Towarzyszył jej już nieraz podczas bliskich spotkań ze śmiercią, w momentach gdy była od niej zaledwie o włos. Jednak wiedziała, że tym razem talizman jej nie pomoże.
Ze wszystkich sił starała się przygotować na ten dzień, a jednak tylu spraw nie zdążyła załatwić… O tylu rzeczach nie powiedziała dzieciom.
– Będzie im musiała wystarczyć wiedza, którą mają – wyszeptała i na zawsze zamknęła oczy.
Kiedy William McIntyre upewnił się, że Grace odeszła, podszedł do okna i zaciągnął kotary. Wolał, żeby w pokoju panowała ciemność. Wydawało mu się, że wówczas łatwiej mu będzie zrobić to, co planował.
Drzwi za jego plecami otworzyły się. Kot Grace syknął i wślizgnął się pod łóżko.
William wpatrywał się w podpis na nowym testamencie Grace, który właśnie stał się najważniejszym dokumentem w dziejach rodziny Cahillów.
– No i? – rozległ się szorstki głos gdzieś za nim.
McIntyre odwrócił się. W drzwiach stał mężczyzna ubrany w smoliście czarny garnitur. Jego twarz skrywał cień.
– Już czas – odparł William. – Dopilnuj, żeby niczego nie podejrzewali.
Nie mógł tego stwierdzić na pewno, lecz wydawało mu się, że człowiek w czerni uśmiechnął się.
– Nie martw się. Nie będą mieli pojęcia, co się święci.
Rozdział drugi
Dan Cahill uważał, że ma najbardziej irytującą siostrę na świecie, i to jeszcze zanim puściła z dymem dwa miliony dolarów.
Wszystko zaczęło się z chwilą, gdy wybrali się na pogrzeb babci. W skrytości ducha Dan czuł się podekscytowany, ponieważ miał nadzieję, że kiedy wszyscy już sobie pójdą, zrobi odbitkę napisu na płycie nagrobnej. Grace na pewno nie miałaby nic przeciwko temu – zawsze była pierwszorzędną babcią.
Dan uwielbiał kolekcjonować różne drobiazgi. Zbierał karty baseballowe, autografy słynnych przestępców, broń z czasów wojny secesyjnej i unikatowe monety. Miał też wszystkie – dokładnie dwanaście – formy z gipsu ortopedycznego, które od czasów przedszkolnych regularnie usztywniały jego kończyny po różnych niefortunnych zdarzeniach. Ostatnio jednak najbardziej lubił kolekcjonować odbitki napisów nagrobnych wykonane węglem drzewnym. Miał już kilka niesamowitych okazów, wśród nich jego ulubiony:
PRUELLA GOODE
1891–1929
UMARŁAM. WYPIJMY ZA TO
Dan myślał, że jeśli będzie miał w swojej kolekcji rysunek z napisem nagrobnym babci Grace, to będzie trochę tak, jakby wcale nie odeszła.
Przez całą drogę z Bostonu do Bristol County, gdzie miała odbyć się uroczystość żałobna, jego cioteczna babcia Beatrice prowadziła niczym ślamazarna lunatyczka. Jechała z prędkością czterdziestu kilometrów na godzinę, mimo że podróżowali autostradą, i bezustannie zmieniała pas ruchu, przez co pozostali kierowcy trąbili, robili gwałtowne uniki, a jeśli nie zdążyli, wpadali na barierki. Tymczasem ciotka Beatrice nie przestawała zaciskać na kierownicy upierścienionych palców. Jej pomarszczona twarz była upstrzona intensywnym różem, a usta pociągnięte czerwoną szminką. Przy takim zestawieniu kolorów jej włosy sprawiały wrażenie jeszcze bardziej błękitnych. Dan był niemal pewien, że kierowców, którzy ich mijali, będą dręczyły koszmary z podstarzałym klaunem w roli głównej.
– Amy! – wrzasnęła Beatrice, kiedy kolejny samochód został zmuszony do zjazdu ze swojego pasa, po tym jak zajechała mu drogę. – Przestań czytać w samochodzie! To niebezpieczne!
– Ależ ciociu Beatrice…
– Zamknij książkę, młoda damo!
Dziewczyna jak zwykle zrobiła to, co jej kazano. Nigdy nie przeciwstawiała się dorosłym. Amy miała długie rudawobrązowe włosy, a Dan był ciemnym blondynem, dzięki czemu łatwiej mu było wyobrazić sobie, że jego siostra to tylko niespokrewniona z nim oszustka. Niestety, ich oczy miały dokładnie ten sam kolor – babcia mawiała, że są zielone jak nefryt.
Amy była trzy lata starsza i piętnaście centymetrów wyższa od Dana i ani na moment nie pozwalała mu o tym zapomnieć – jakby bycie czternastolatką stanowiło powód do dumy. Zwykle ubierała się w dżinsy i stare podkoszulki, ponieważ nie lubiła, gdy ludzie zwracali na nią uwagę, ale dziś miała na sobie czarną sukienkę, która upodobniała ją nieco do wampirzycy.
Dan miał nadzieję, że jej strój jest równie niewygodny jak głupi garnitur i krawat, które sam był zmuszony włożyć. Ciotka Beatrice wpadła w szał, kiedy chciał wybrać się na pogrzeb przebrany za wojownika ninja. Grace na pewno by to nie przeszkadzało, gdyby tylko wiedziała, że jej wnuczek właśnie w takim stroju czuje się dobrze – ale ciotka Beatrice nie była taka jak babcia Grace. Dan czasami zastanawiał się, jak to możliwe, że w ogóle były siostrami.
– Przypomnijcie mi, żebym zwolniła waszą opiekunkę, kiedy tylko wrócimy do Bostonu – wymamrotała pod nosem Beatrice. – Oboje jesteście rozpuszczeni jak dziadowskie bicze.
– Nellie jest miła! – zaprotestował Dan.
– Akurat! Prawie pozwoliła wam spalić sąsiedni budynek!
– No właśnie!
Co kilka tygodni Beatrice zwalniała ich kolejną opiekunkę i zatrudniała nową. Na szczęście ciotka nie mieszkała z nimi, lecz w domu po drugiej stronie miasta, do którego dzieci nie miały wstępu, więc czasami dowiadywała się o ich wybrykach z kilkudniowym opóźnieniem.
Nellie wytrzymała najdłużej z ich dotychczasowych opiekunek. Dan lubił ją głównie za to, że piekła przepyszne gofry i że zwykle maksymalnie podkręcała głośność w swoim iPodzie, ryzykując uszkodzenie bębenków. Właśnie dzięki temu nie usłyszała nic, gdy jego kolekcja rakiet butelkowych wystrzeliła w powietrze, bombardując budynek po przeciwnej stronie ulicy. Kiedy Beatrice zwolni Nellie, Danowi będzie jej brakowało.
Ciotka Beatrice nie przestawała kurczowo ściskać kierownicy i mamrotać pod nosem czegoś o rozpuszczonych bachorach, a Amy dyskretnie wróciła do lektury swojej opasłej książki. Przez ostatnie dwa dni, odkąd dowiedzieli się o śmierci Grace, Amy czytała jeszcze więcej niż zwykle. Dan rozumiał, że to jej sposób na ucieczkę od problemu, ale jednocześnie nienawidził tego, bo tym samym odsuwała się od niego.
– Co czytasz tym razem? – zaczepił siostrę. – Rozprawę o klamkach w średniowiecznej Europie? A może Ręczniki na przestrzeni wieków?
Amy zmarszczyła twarz w okropnym – okropniejszym niż zwykle – grymasie.
– Nie twoja sprawa, lamusie.
– Nie możesz nazywać wojownika ninja lamusem. Splamiłaś honor naszej rodziny. Teraz musisz popełnić seppuku.
Amy przewróciła tylko oczami.
Po kolejnych kilku milach krajobraz za oknem zmienił się z miejskiego w wiejski i wreszcie zaczął przypominać okolicę Grace. Chociaż Dan obiecał sobie, że się nie rozklei, poczuł, jak zaczyna ogarniać go smutek. Grace była najlepszą babcią na świecie. Traktowała jego i Amy jak normalnych ludzi, a nie jak dzieci. Dlatego właśnie nalegała, żeby zwracali się do niej po prostu Grace, zamiast określać ją babcią, babunią, bunią czy innym, równie idiotycznym słowem. Była jedną z nielicznych osób, które kiedykolwiek naprawdę się o nich troszczyły. A teraz Grace nie żyła, a oni jechali na jej pogrzeb, na którym spotkają się z bandą krewnych, którzy nigdy nie byli dla nich mili…
Cmentarz rodzinny znajdował się u podnóża wzniesienia, na którym wybudowano posiadłość. Dan uznał za idiotyczny pomysł wynajęcia karawanu po to, by przewieźć ciało Grace ledwie sto metrów w dół podjazdu. Równie dobrze mogli przyczepić do trumny kółeczka, jak te przy walizkach.
Na niebie zbierały się chmury zwiastujące letnią burzę. Stojąca na szczycie wzgórza rodzinna posiadłość wyglądała smutno i posępnie niczym opuszczony, stary zamek. Dan zawsze uwielbiał to miejsce, z jego nieskończoną liczbą pokoi, kominów i witraży w oknach, ale rodzinny cmentarz podobał mu się jeszcze bardziej. Znajdowało się tu kilkanaście rozpadających się nagrobków, rozrzuconych po zielonej łące w pobliżu niewielkiego stawu. Niektóre z nich były tak stare, że nie można było odczytać napisu na płycie. Podczas weekendowych wizyt Dana i Amy Grace często zabierała ich na łąkę. Razem z Amy spędzały popołudnie na piknikowym kocu, pogrążone w lekturze czy rozmowie, podczas gdy on eksplorował nagrobki, lasy i okolice stawu.
Dość tych wspomnień – upomniał się w myślach Dan. Robisz się sentymentalny.
– Ilu tu ludzi – wymamrotała Amy, kiedy szli w dół podjazdu.
– Chyba nie zaczniesz panikować, co?
Amy nerwowo miętoliła kołnierzyk sukienki.
– Ja nie… Ja nie panikuję, tylko…
– Tylko nie cierpisz tłumów – dokończył wszechwiedzącym tonem Dan. – Ale przecież wiedziałaś, że będzie tu masa ludzi.
Każdej zimy, odkąd pamiętał, Grace zapraszała rozrzuconych po całym świecie krewnych na tygodniowe wakacje. Posiadłość zapełniała się wówczas Cahillami z Chin, Wielkiej Brytanii, RPA i Wenezueli. Większość z nich nawet nie nosiła rodowego nazwiska, ale Grace zapewniała, że wszyscy są ze sobą spokrewnieni. Opowiadała im o kuzynach drugiego i trzeciego stopnia tak długo, póki mózg Dana nie zaczynał parować. Jego siostra najczęściej uciekała wtedy z Saladinem do biblioteki.
– Wiem – powiedziała Amy – ale… spójrz tylko na nich wszystkich.
Dan wiedział, co jego siostra ma na myśli: na cmentarzu tłoczyło się jakieś czterysta osób.
– Wszystkim zależy na jej majątku – oświadczył.
– Dan!
– No co? Przecież to prawda.
Właśnie mieli dołączyć do procesji, kiedy znienacka nogi Dana uniosły się w górę, a głowa powędrowała w dół.
– Hej! – krzyknął.
– Zobaczcie – rozległ się dziewczęcy głos. – Złapałyśmy szczura!
Choć Dan nie najlepiej widział ze swojej nowej pozycji, natychmiast rozpoznał siostry Holt – Madison i Reagan – które stały po obu jego stronach i trzymały go za kostki. Bliźniaczki miały podobne dresy, blond mysie ogonki i wymalowane na twarzach złośliwe uśmieszki. Miały tylko jedenaście lat, tyle samo co Dan, ale unieruchomienie go w miejscu nie sprawiało im najmniejszego problemu. Dan dostrzegł za ich plecami więcej dresów, co oznaczało, że towarzyszyła im reszta klanu Holtów, a także plączący się pod nogami, donośnie szczekający pitbullterier imieniem Arnold.
– Wrzućmy go do jeziora – zaproponowała Madison.
– Wolałabym wrzucić go w krzaki! – odparła Reagan. – Nigdy nie robimy tego, co ja chcę!
Hamilton, ich starszy brat, śmiał się jak głupi do sera. Stojący tuż obok niego rodzice: ojciec – Eisenhower Holt i matka – Mary-Todd również szczerzyli zęby, jakby doskonale się bawili.
– Spokojnie, dziewczynki – odezwał się Eisenhower. – Nie możemy tak po prostu rzucać ludźmi na pogrzebie. To przecież radosna uroczystość!
– Amy! – zawołał Dan. – Może byś mi pomogła?
Twarz jego starszej siostry zbladła gwałtownie. Dziewczynka wymamrotała pod nosem:
– Pu-ppu-ppuś…
Dan westchnął zniecierpliwiony.
– Amy usiłuje powiedzieć, żebyście mnie PUŚCIŁY!
Madison i Reagan posłuchały go, bardzo dosłownie, i Dan upadł, uderzając głową o ziemię.
– Au! – zawył.
– M-M-Madison! – zaprotestowała Amy.
– Słu-słu-słucham? – przedrzeźniła ją bliźniaczka. – Wygląda na to, dziwaczko, że te wszystkie książki zmieniły twój mózg w marmoladę. – Gdyby powiedział to ktoś inny, Dan natychmiast by się zrewanżował, ale wiedział, że z Holtami lepiej nie zadzierać. Nawet bliźniaczki, chociaż najmłodsze z całej piątki, mogły przerobić go na miazgę. Cała rodzina Holtów była zdecydowanie zbyt muskularna. Mieli nabite ramiona, grube karki i twarze przypominające figurki G.I. Joe. Nawet mama, Mary-Todd, wyglądała na kogoś, kto powinien się golić i palić cygara. – Mam nadzieję, ofermy, że dobrze zapamiętaliście posiadłość – powiedziała Madison – bo teraz, gdy ta stara wiedźma wreszcie kopnęła w kalendarz, nigdy więcej nie zostaniecie tutaj zaproszeni.
Arnold zawtórował jej szczeknięciem.
Dan rozejrzał się w poszukiwaniu Beatrice, ale jak zwykle nie było jej nigdzie w pobliżu. Pewnie poszła porozmawiać z innymi staruszkami.
– Grace nie była wiedźmą – oświadczył. – I to MY odziedziczymy po niej posiadłość.
Hamilton wybuchnął śmiechem.
– Taa, jasne! – Jego włosy sterczały na środku głowy jak płetwa rekina. – Zaczekaj na odczytanie testamentu, karzełku. Osobiście wyniosę cię stąd na kopach!
– W porządku, drużyno – odezwał się ich ojciec. – Dość tego. Formuj szyk!
Holtowie ustawili się w szeregu, po czym równym krokiem pobiegli w kierunku cmentarza, roztrącając wszystkich, którzy stanęli na ich drodze. Towarzyszący im Arnold kłapał zębami w powietrzu na prawo i lewo.
– Wszystko w porządku? – zapytała Amy, dręczona poczuciem winy.
Dan kiwnął głową. Był trochę zły na siostrę, że mu nie pomogła, ale nie było sensu się skarżyć. W towarzystwie innych ludzi Amy zawsze zapominała języka w ustach.
– Ależ ja nie cierpię tych Holtów – syknął.
– Wygląda na to, że mamy teraz większe problemy. – Amy ruchem głowy wskazała cmentarz i w tej samej chwili serce podskoczyło Danowi do gardła.
– Kobry – wymamrotał. – Nad grobem Grace stali Ian i Natalie Kabra, pogrążeni w rozmowie z pastorem. Wyglądali jak para aniołków. Mieli na sobie żałobne stroje od najlepszego projektanta, które doskonale współgrały z kolorem ich jedwabistych, czarnych włosów i skórą barwy cynamonu. Mogliby z powodzeniem pracować jako dziecięcy top modele. – Nie będą próbować żadnych sztuczek podczas pogrzebu – powiedział z nadzieją w głosie. – Są tutaj ze względu na pieniądze Grace, podobnie jak reszta rodziny. Ale ich nie dostaną.
Amy zmarszczyła brwi.
– Dan… czy naprawdę wierzysz w to, że odziedziczymy posiadłość?
– Oczywiście! Wiesz, że oboje byliśmy ulubieńcami Grace. Spędziliśmy z nią więcej czasu niż ktokolwiek inny.
Amy westchnęła, a Dan znów poczuł się tak, jakby był za mały, by cokolwiek zrozumieć. Nie cierpiał, kiedy tak robiła.
– Chodźmy – powiedziała. – Miejmy to już za sobą. – A później wmieszali się w tłum.