Siedemset lat temu Czarna Wdowa dostrzegła w sieci marzeń i wizji, jak
spełnia się starożytna przepowiednia.
Dziś Mroczne Królestwo szykuje się na przybycie swojej Królowej, Czarownicy,
która posiadać będzie moc większą nawet niż sam Wielki Lord Piekła. Ale
Królowa jest jeszcze bardzo młoda i podatna na wpływy. Łatwo ją
zdemoralizować.
Ten, kto zyska kontrolę nad Królową, władać będzie Ciemnością. Wie o tym
dobrze trzech mężczyzn, zaprzysięgłych wrogów. Wszyscy trzej zdają sobie
sprawę, jak wielka moc kryje się za błękitnymi oczami niewinnej młodej
dziewczyny.
I tak rozpoczyna się bezwzględna rozgrywka, pełna intryg, magii i zdrady,
walka toczona za pomocą miłości i nienawiści, wygrana w której może się
okazać straszliwsza niż klęska.
Prolog
Terreille
Nazywam się Tersa Snuja, Tersa Kłamczucha, Tersa Głupia.
Zapewniam Krwawym rozrywkę na bankietach, kiedy już znudzą ich tańce młodych kobiet i występy muzykantów. Po wypiciu większej ilości wina zawsze domagają się przepowiedni, podszczypując krągłe pośladki dziewek donoszących im jadło. Damy przyglądają się im w tym czasie, decydując, który z nich dostąpi w nocy bolesnych rozkoszy.
Ja też byłam kiedyś Krwawą. Byłam jedną z nich.
Nie, to nieprawda. Nie byłam jedną z nich. Dlatego złamała mnie włócznia Przywódcy, dlatego stałam się rozbitym szkłem – symbolem tego, czym mogłoby być naprawdę.
Życie czarownicy zależy od tego, co się stanie podczas Dziewiczej Nocy – czy będzie uprawiać Fach, czy też zostanie rozbitym naczyniem i zawsze już będzie tęsknić za utraconą częścią siebie. Straci Fach, esencję swojego życia, zachowując jedynie odrobinę magii, wystarczającej do codziennych sztuczek.
Fach jednak można odzyskać – jeśli zapłaci się odpowiednią cenę.
Kiedyś, gdy byłam młodsza, robiłam wszystko, by nie pogrążyło mnie Wykrzywione Królestwo. Wolałam być złamaną i zdrową na umyśle niż złamaną i niespełna rozumu. Wolałam oglądać świat, patrzeć na drzewa i kolorowe kwiaty, a nie na upiorne cienie, które odbijały tylko cząstki mnie.
Tak wtedy myślałam.
Idąc ostatnimi siłami w stronę niskiego taboretu, walczyłam, by pozostać na brzegu Wykrzywionego Królestwa i ostatni raz wyraźnie widzieć fizyczny świat. Ostrożnie położyłam na stoliku obok drewnianą ramę, na której była rozpięta splątana Sieć. Sieć snów i wizji.
Panowie i Damy oczekują, że będę przepowiadała im przyszłość – i zawsze to robię, ale bez uciekania się do magii, lecz mając otwarte oczy i czujne uszy. Zawsze mówię im to, co pragną usłyszeć. Po prostu. Bez krzty magii. Ale nie dzisiaj. Nie dzisiejszego wieczoru.
Od kilku dni słyszę tajemniczy grzmot, jakby wołanie z oddali. Ostatniej nocy poddałam się szaleństwu, chciałam odzyskać Fach jako Czarna Wdowa, czarownica sabatów Klepsydry. Snułam splątaną Sieć, aby zobaczyć wizje i sny. Dzisiejszego wieczoru nie będzie wróżb. Powiem to tylko raz, tylko na tyle wystarczy mi siły. Zanim przemówię, muszę mieć pewność, że wokół znajdują się wszyscy, którzy muszą to usłyszeć.
Czekam. Nie zwracają na nic uwagi. Wciąż od nowa napełniają i wychylają szklanice, a ja wciąż walczę, by utrzymać się na krawędzi Wykrzywionego Królestwa.
Oto i on. Daemon Sadi z Terytorium zwanego Hayll. Piękny. Zimny. Okrutny. Ma uwodzicielski uśmiech i ciało, które jest obietnicą rozkoszy, ciało, którego spragnione są kobiety. Ale przepełnia go zimna, nienasycona wściekłość. Gdy Damy szepczą o jego sprawności w łóżku, raz po raz padają słowa „nieznośna przyjemność”. Dla mnie zawsze jest miły, ale nie wątpię, że jest w nim dość sadysty, aby w równych proporcjach zmieszać ze sobą przyjemność i ból. Tego wieczoru daję mu nadzieję. Tylko trochę, ale to i tak więcej, niż dał mu ktokolwiek inny.
Krwawi są coraz mniej spokojni, w powietrzu gęstnieje złość. Zwykle nie czekam tak długo. Ale dziś się nie spieszę. Po dzisiejszym wieczorze nie będzie to miało znaczenia.
W drugim rogu pokoju czeka jeszcze jeden. Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk z Terytorium Askavi.
Hayll nie darzy sympatią Askavi, a Askavi nie przepada za Hayll, ale Daemona i Lucivara z niewiadomych przyczyn, ciągnie do siebie. Ich przyjaźń jest trudna, ale tak silna, że nic ich nie rozdzieli. Prowadzili legendarne boje, podczas których zniszczyli tak wiele dworów, że Krwawi unikają ich tandemu jak ognia.
Podnoszę ręce, pozwalam, by opadły na kolana. Daemon mnie obserwuje. Jest niewzruszony, ale wiem, że czeka, nasłuchuje. A ponieważ on słucha, słucha też Lucivar.
– Ona nadchodzi.
Na początku jakby nie usłyszeli. Gdy w końcu dotarły do nich słowa, rozległy się gniewne szepty.
– Głupia suka! – zawołał ktoś, a ktoś inny zapytał:
– Z kim będę się kochać tej nocy?
– A jakie to ma znaczenie? – odparłam i powtórzyłam: – Ona nadchodzi. Świat Terreille rozpadnie się przez jego zachłanność. Ci, którzy przeżyją, będą służyć. Ale niewielu przeżyje.
Dalej zsuwam się z krawędzi. Czuję na policzkach łzy frustracji. Jeszcze nie. Słodka Ciemności, jeszcze nie! Muszę to powiedzieć. Daemon klęka obok mnie, przykrywa moje dłonie swoimi. Mówię do niego, tylko do niego, a przez niego mówię do Lucivara:
– Krwawi w Terreille nie uszanowali tradycji, ośmieszają wszystko, czym jesteśmy. – Zataczam ręką krąg, aby wskazać tych, którzy obecnie rządzą. – Naginają zasady wedle swoich potrzeb. Stroją się, udają. Noszą Krwawe Kamienie, ale nie wiedzą, co to naprawdę znaczy być Krwawym. Mówią o uhonorowaniu Ciemności, ale kłamią. Dla nich ważne są tylko ich ambicje. Krwawi zostali stworzeni po to, by opiekować się Królestwami. Dlatego zostaliśmy obdarzeni mocą. I choć pochodzimy od ludzi, we wszystkich Terytoriach trzymamy się z dala od nich. Ale zbliża się dzień spłaty długu. Dzień, w którym Krwawi odpowiedzą za to, czym się stali.
Słyszę, jak Daemon mówi ze smutkiem:
– Oni są Krwawymi, którzy rządzą, Terso. Kto może żądać spłaty długu? Bękarty takie jak ja?
Ześlizguję się coraz szybciej. Wbijam paznokcie w jego dłonie, mocno, do krwi. Ale on ich nie cofa. Teraz Daemon musi wytężyć słuch, żeby usłyszeć mój szept:
– Ciemności miały Księcia od dawna, od bardzo dawna. Teraz nadciąga Królowa. To może trwać dziesiątki, nawet setki lat, ale ona nadejdzie. – Wskazuję gestem głowy Panów i Damy, siedzących przy stołach. – Do tego czasu oni obrócą się w proch. Ale Ty i Eyrien będziecie tu służyć.
Jego złote oczy zalśniły frustracją.
– O kim mówisz? Jaka Królowa?
– Żywy mit. Sny zrodziły ciało.
Widzę, jak frustrację zastępuje wściekły głód.
– Jesteś tego pewna?
Sala zaczyna wirować. Ostro widzę tylko jego postać. Potrzebuję tylko jego.
– Widziałam ją w splątanej Sieci, Daemonie – szepczę dalej. – Widziałam ją. – Jestem zmęczona, nie mogę już utrzymać się w realnym świecie, ale uparcie trzymam dłoń Daemona, bo muszę powiedzieć mu ostatnią rzecz: – Eyrien, Daemonie.
Zerka na Lucivara.
– Co z nim?
– Jest twoim bratem. Jesteś synem swojego ojca.
Dłużej nie daję rady. Osuwam się w szaleństwo, w otchłań Wykrzywionego Królestwa. Spadam coraz szybciej pośród kawałków mnie samej. Świat wiruje, rozsypuje się. W jego odłamkach widzę moje dawne Siostry. Gromadzą się wokół stołów, są zlęknione, ale skupione. Widzę dłoń Daemona. Wyciągnięta niedbale, jakby przez przypadek, niszczy pajęczą nić mojej splątanej Sieci.
Splątanej Sieci nie można odtworzyć. Czarne Wdowy Terreille mogą próbować, ale nigdy nie będzie to ta sama sieć, i nigdy nie zobaczą tego, co widziałam ja.
W szarym świecie nade mną słyszę swoje wycie. Wyję ze śmiechu. Niżej, w psychicznej otchłani, która jest częścią Ciemności, rozbrzmiewa inny głos, głos pełen radości i bólu, wściekły i uroczysty.
Nie nadchodzi po prostu kolejna czarownica, moje głupie Siostry. Nadchodzi Czarownica.
Część pierwsza
Rozdział pierwszy
1. Terreille
Lucivar Yaslana, półkrwi Eyrieńczyk, patrzył, jak straż ciągnie w kierunku łodzi szlochającego mężczyznę, który dowodził buntem niewolników. Nie współczuł mu. Na Terytorium Pruul współczucie było luksusem, na który żaden niewolnik nie mógł sobie pozwolić.
Odmówił udziału w buncie. Jego inicjatorzy byli porządnymi ludźmi, nie mieli jednak dość siły, kręgosłupa czy jaj, by zrobić to, co należało. Poza tym nie cieszył ich widok krwi.
Nie wziął w nim udziału, a i tak Zuultah, Królowa Pruul, go ukarała.
Ciężkie kajdany zaciśnięte wokół szyi i na nadgarstkach przetarły mu skórę do żywego mięsa. Czuł pulsujący ból po chłoście. Rozprostował ciemne, błoniaste skrzydła, chcąc ulżyć obolałym plecom.
Strażnik szturchnął go maczugą, jednak zaraz cofnął się pod wpływem pełnego złości syku.
W przeciwieństwie do innych niewolników, którzy okazywali swoją rozpacz i strach, Lucivar nie zdradzał żadnych uczuć. W jego złotych oczach nie było śladu emocji.
Strażnicy wrzucali akurat szlochającego skazańca do starej jednoosobowej łodzi. W przegniłym drewnie widać było dziury, które czyniły ją bardziej przydatną, bo do żeglugi już się nie nadawała.
Skazaniec był drobny i wychudzony, potrzeba było jednak aż sześciu strażników, by zapakować go na łódź. Pięciu trzymało go za głowę, ręce i nogi. Szósty rozsmarował smalec na genitaliach mężczyzny, zanim zatrzasnął drewniane wieko. Pokrywa, z otworami na ręce i głowę, idealnie przylegała do łódki. Strażnicy przywiązali ręce mężczyzny do żelaznych pierścieni na zewnętrznych burtach, po czym zasunęli wieko.
Jeden z nich potrząsnął głową z udawanym przerażeniem.
– Powinien dostać ostatni posiłek, zanim wyruszy w morze – powiedział do pozostałych.
Wybuchnęli śmiechem i pomimo krzyków skazańca zaczęli wrzucać żywność do jego ust. Następnie zapędzili pozostałych niewolników do stajni, w których byli zakwaterowani.
– Szykuje się dobra zabawa, panowie – krzyknął strażnik ze śmiechem. – Pamiętajcie o tym, gdy w przyszłości przyjdzie wam do głowy zdradzić Lady Zuultah.
Lucivar spojrzał przez ramię, ale szybko odwrócił wzrok, gdy zwabione zapachem żywności szczury zaczęły wciskać się do otworów w łodzi.
Po chwili rozległ się rozdzierający krzyk.
Światło księżyca przysłonił szary całun chmur. Człowiek w łodzi nie poruszał się. Jego kolana pokrywały krwawe rany – wynik miotania się w łodzi, by odstraszyć szczury. Jego gardło było zdarte od krzyku.
Lucivar przyklęknął za łodzią. Poruszał się powoli i ostrożnie, by brzęk łańcuchów nie zwrócił niczyjej uwagi.
– Nie powiedziałem im, Yasi – wychrypiał więzień. – Próbowali mnie zmusić, ale nic im nie powiedziałem. Zachowałem resztki honoru.
Lucivar podsunął kubek pod jego spierzchnięte wargi.
– Wypij to – szepnął.
– Nie – jęknął skazaniec. – Nie… – Z jego gardła wyrwał się ochrypły szloch.
– Cicho. Postaraj się nie mówić. To pomoże. – Podtrzymując głowę mężczyzny, Yaslana powoli napoił go zawartością kubka. – To pomoże – powtórzył.
– Jestem Wojownikiem Krwawych… – Mężczyzna zaczął niewyraźnie mówić. – Jesteś Księciem Wojowników. Dlaczego oni nam to robią, Yasi?
– Ponieważ nie mają honoru – odparł Lucivar. – Ponieważ zapomnieli, co to znaczy być Krwawym. Arcykapłanka z Hayll jest niczym plaga, która od wieków panoszy się w Królestwie, pochłaniając każde Terytorium, na które się natknie.
– Może więc plebejusze mają rację? – szepnął skazaniec. – Może Krwawi są źli?
– Nie. Jesteśmy, czym jesteśmy – odparł Lucivar, dotykając delikatnie jego czoła i skroni. – Nikim więcej i nikim mniej. W każdym dobro miesza się ze złem. Teraz wśród nas zagościło zło, ono rządzi.
– A gdzie są dobrzy? – Skazaniec mówił coraz ciszej, jakby zapadał w sen.
Lucivar nachylił się i ucałował jego głowę.
– Zostali zniszczeni lub stali się niewolnikami. – Znów podał mu kubek i polecił: – Wypij do końca, mały bracie.
Gdy skazaniec dopił, Lucivar zniknął kubek za pomocą Fachu.
– Czuję się bardzo odważny, Yasi – roześmiał się mężczyzna.
– Jesteś bardzo odważny.
– Te szczury… Nie mam jąder.
– Wiem.
– Płakałem, Yasi. Płakałem przed nimi wszystkimi.
– Nie szkodzi.
– Ale ja jestem Wojownikiem. Nie powinienem płakać.
– Nie zdradziłeś. Miałeś odwagę, wtedy gdy była potrzebna.
– I tak Zuultah zabiła tamtych.
– Zapłaci za to, braciszku. Pewnego dnia ona i do niej podobni za wszystko zapłacą. – Yaslana delikatnymi, choć stanowczymi ruchami masował szyję skazańca.
– Yasi, ja…
Gwałtowny, nagły ruch. Ostry, przeszywający odgłos.
Lucivar puścił opadającą bezwładnie głowę i powoli wstał. Mógł im powiedzieć, że plan się nie powiedzie, że Pierścień Posłuszeństwa może ostrzegać właściciela przed wysysaniem siły i woli. Mógł im powiedzieć, że zniewoliły ich popędy, a człowiek nie jest zdolny do takiego barbarzyństwa, które przyniosłoby im wolność. Mógł im powiedzieć, że istnieje broń okrutniejsza niż Pierścień, która też zapewnia posłuszeństwo, że wzajemna troska ich zniszczy, że jedyna droga ucieczki to samotność, czysty egoizm.
Mógł im powiedzieć to wszystko.
Gdy do niego podeszli, powiedział jednak tylko: „Poświęćcie wszystko”. Odeszli rozczarowani; nie zrozumieli jego słów. Poświęcić wszystko. Była jedna rzecz, której sam nigdy by nie poświęcił.
Ileż to razy, po tym, jak się poddał, po tym, jak ponownie zaciśnięto wokół jego męskości ten okrutny złoty Pierścień, Daemon warczał z wściekłości. Ileż razy przyciskał go do ściany, nazywając głupcem i tchórzem.
Kłamca. Oślizgły, wyszkolony na dworze kłamca.
Dorothea SaDiablo desperacko poszukiwała Daemona Sadiego, gdy zniknął bez śladu. Odnalezienie go zajęło sto lat, a próby jego schwytania pochłonęły dwa tysiące wojowników. Mógł wykorzystać niewielkie, okrutne Terytorium, którym władał, i podbić Królestwo Terreille. Mógł naprawdę zagrozić Hayll i unicestwić wszystkich ludzi. Ale gdy Dorothea przesłała mu przez posłańca list, przeczytał go. A później się poddał.
W liście były tylko dwa zdania: „Poddaj się, zanim nastanie nowy miesiąc. Każdego kolejnego dnia będę zabierać kawałek ciała twojego brata w ramach zapłaty za twoją arogancję”.
Lucivar potrząsnął głową, chcąc pozbyć się uciążliwych myśli. Pod pewnymi względami wspomnienia były gorsze niż chłosta – zawsze prowadziły do Terytorium Askavi, z jego górami sięgającymi po nieboskłon i dolinami pełnymi miasteczek, farm i lasów. Po wiekach grabieży nie było już tak urodzajne jak niegdyś, ale nadal był to jego dom i po stuleciach zniewolenia tęsknił za czystym powietrzem, smakiem zimnej wody ze strumienia, za ciszą lasu, ale przede wszystkim za górami, w których wzrastała rasa Eyrien. Tęsknił za tym wszystkim zwłaszcza tutaj, w Pruul, na gorącym, porośniętym krzakami pustkowiu, gdzie służył tej suce Zuultah. A wszystko przez to, że nie potrafił ukryć swojego wstrętu do Prythian, Arcykapłanki Askavi, nie potrafił opanować się na tyle, by służyć czarownicom, którymi gardził.
Krwawi mężczyźni mieli służyć, a nie rządzić. I choć przez wieki Lucivar zabił wiele czarownic, nigdy nie kwestionował tej zasady. Zabijał je, ponieważ służenie im było obrazą dla Księcia Wojowników Eyrien, który nosił Czarnoszare Kamienie. Nie uważał wcale, że służenie i płaszczenie się to to samo. Ponieważ był mieszańcem – i mimo że jego Kamienie miały swoją rangę – nie wierzył, że zdobędzie władzę, która da mu stanowisko na dworze. A że był wyszkolonym wojownikiem Eyrien i miał wybuchowy charakter, nawet jak na Księcia Wojowników, nadzieje na to, że będzie mógł żyć poza niewolą dworu, były jeszcze mniejsze.
Został schwytany, tak jak wszyscy męscy przedstawiciele Krwawych. Jakaś ich wrodzona właściwość sprawiała, że pragnęli służyć i wiązali się z kobietami Krwawych noszącymi Kamienie.
Lucivar wzdrygnął się. Wciągnął powietrze przez zęby. Rana po chłoście znów się otworzyła; gdy ją ostrożnie dotknął, na ręce została mu świeża krew. Uśmiechnął się gorzko. Stare powiedzenie mówi, że życzenie wypowiedziane w obecności krwi staje się modlitwą do Ciemności.
Zamknął oczy i podniósł rękę w stronę nocnego nieba. Zapadł się w głębię swoich Czarnoszarych Kamieni, tak aby jego pragnienie pozostało niedostępne dla innych, aby nikt na dworze Zuultah nie mógł przeniknąć jego myśli.
Chciałbym choć raz służyć Królowej, którą mógłbym szanować, w którą naprawdę bym wierzył. Królowej silnej, która nie bałaby się mojej siły. Królowej, którą mógłbym nazwać swoją przyjaciółką, pomyślał.
Wytarł rękę o luźne bawełniane spodnie i westchnął, zdziwiony własną naiwnością. Szkoda, że przepowiednie Tersy sprzed siedmiuset lat okazały się tylko rojeniami szalonej kobiety. Kiedyś dawały mu nadzieję. Nadzieję, która przyniosła gorycz, co uświadomił sobie po długim czasie.
Witaj?
Lucivar spojrzał w stronę stajni, w których zakwaterowano niewolników. Wkrótce pora obchodu. Poczeka jeszcze minutę, zanim wróci do ohydnej celi, do zarobaczonego leża ze słomy, do odoru strachu, brudnych ciał i fekaliów. Jeszcze chwilę porozkoszuje się nocnym powietrzem, choć było gorące i pełne kurzu.
Witaj?
Odwrócił się powoli. Jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach, umysł poszukiwał źródła tej myśli. Przekaz psychiczny mógł być albo adresowany do wszystkich, którzy przebywali w pewnym obszarze – coś jak krzyk w zatłoczonym pomieszczeniu, albo skierowany do określonej płci lub rangi Kamieni. Albo tylko do jednego umysłu. Czuł, że ta konkretna myśl jest skierowana wyłącznie do niego.
Ale wkoło nie zauważył nic niezwykłego.
Potrząsnął głową. Stawał się nerwowy jak plebejusze, z ich przesądami na punkcie zła czającego się w ciemności.
– Witaj?
Odwrócił się, w ostatniej chwili łapiąc równowagę za pomocą skrzydeł. Instynktownie ustawił nogi w bojowej pozycji. Poczuł się głupio, gdy ujrzał przed sobą dziewczynkę, wpatrującą się w niego szeroko otwartymi oczami.
Była mizerna i drobna, mogła mieć jakieś siedem lat. Nazwanie jej nieładną byłoby zbytnią uprzejmością. Ale nawet w świetle księżyca miała zupełnie niezwykłe oczy. Przypominały Lucivarowi zmierzchające niebo albo głębię wysokogórskiego jeziora. Była ubrana dość porządnie, z pewnością lepiej niż dziecko żebraka. Jej wąską, drobną buzię okalała burza złotych loków.
– Co ty tu robisz? – spytał ostro.
Splotła palce i się zgarbiła.
– Ja… usłyszałam cię. Chciałeś mieć przyjaciela.
– Usłyszałaś mnie? – Jak, do diabła, mogła go usłyszeć? Wprawdzie wypowiedział to życzenie, ale na czarnoszarej nici. W całym Królestwie Terreille tylko on nosił Czarnoszary Kamień. Jedynym Kamieniem ciemniejszym niż jego był Czarny, a jedyną osobą, która nosiła ten Kamień, był Daemon Sadi. Chyba że…
Nie, to niemożliwe.
Nagle dziewczynka przeniosła wzrok na martwego człowieka w łódce, a potem z powrotem na Lucivara.
– Muszę iść – powiedziała cicho, odwracając się.
– Nie, zostań… – szepnął.
Podszedł do niej miękko, krokiem myśliwego skradającego się do swojej ofiary. Zerwała się do ucieczki, ale chwycił ją w ciągu paru sekund. Przerzucił przez nią łańcuch, nie zwracając uwagi na metaliczny łomot, objął w pasie i podniósł. Jęknął, gdy kopnęła go w kolano. Próbowała drapać, wyrwać się, ale bezskutecznie. Gdy zaczęła krzyczeć, zatkał jej usta dłonią. Z całej siły wbiła zęby w jego skórę. Lucivar stłumił wrzask i przeklął pod nosem. Upadł na kolana, pociągając ją za sobą.
– Cicho – szepnął ze złością. – Chcesz ściągnąć strażników? – Prawdopodobnie chciała, liczyła na to, że jej krzyk sprowadzi pomoc. Ale ona znieruchomiała. Lucivar oparł podbródek o jej głowę i głęboko nabrał powietrza.
– Jesteś małą wściekłą kotką – powiedział półgłosem, dusząc w sobie śmiech.
– Dlaczego go zabiłeś? – spytała.
Czy to gra wyobraźni, czy jej głos naprawdę się zmienił? Teraz brzmiał w nim grzmot, skrywał mroczne jaskinie i niebo o północy.
– Cierpiał.
– Nie mogłeś zabrać go do Uzdrowicielki?
– Uzdrowicielki nie zajmują się niewolnikami. Poza tym był za bardzo okaleczony, by mogła mu pomóc Uzdrowicielka. – Przyciągnął dziewczynkę mocniej do piersi, by przestała dygotać. Przy jego jasnobrązowej skórze zdawała się być tak blada… Wiedział, że to nie tylko kwestia jasnej karnacji.
– Przepraszam – odparł. – To było okrutne.
Gdy znów się szarpnęła, podniósł ręce, tak by mogła wymknąć się pod łańcuchem, między jego nadgarstkami. Odskoczyła od niego i upadła na kolana.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Jak się nazywasz? – spytała wreszcie.
– Nazywają mnie Yasi. – Lucivar parsknął śmiechem, gdy zmarszczyła nos. – Nie ja wybierałem to imię.
– To głupie słowo jak dla kogoś takiego. A jak naprawdę się nazywasz?
Lucivar zawahał się. Eyrianie byli jedną z najbardziej długowiecznych ras. Na swoją reputację pracował przez tysiąc siedemset lat. Gdyby tylko usłyszała którąś z tych wszystkich historii…
Odetchnął głęboko, powoli wypuszczając powietrze, i powiedział:
– Lucivar Yaslana. – Żadnej reakcji. Tylko nieśmiały uśmiech aprobaty. – A ty jak się nazywasz, Kotko?
– Jaenelle.
On też się uśmiechnął.
– Ładnie. Choć myślę, że Kotka pasuje do ciebie równie dobrze. – Prychnęła.
– No widzisz. – Zawahał się, ale musiał o to zapytać. – Czy twoja rodzina odwiedza Panią Zuultah? – Między domysłami, że zabił tego niewolnika, a całkowitą pewnością Zuultah, była zdecydowana różnica. Przekonałby się o niej przy słupkach do chłosty.
Jaenelle skrzywiła się.
– Kogo?
Naprawdę wyglądała jak mały kociak polujący na wielkiego owada.
– Zuultah. Królową Pruul.
– Co to jest Pruul?
– To jest Pruul. – Lucivar zatoczył ręką, wskazując krainę wokół. Przeklął kilka razy po eyrieńsku, gdy łańcuchy zabrzęczały. – Skoro nie pochodzisz z Pruul, a twoja rodzina nie składa tu wizyty, to skąd jesteś? – Gdy się wahała, wskazał głową łódź. – Umiem dotrzymać tajemnicy.
– Jestem z Chaillot.
– Chai… – Lucivar stłumił kolejne przekleństwo. – Znasz eyrieński?
– Nie. – Jaenelle uśmiechnęła się. – Chociaż zdaje się, że właśnie poznałam kilka słów.
Powinien się roześmiać czy ją udusić?
– Jak się tu dostałaś?
Skrzywiła się, patrząc w milczeniu na skalistą ziemię między nimi.
W końcu wzruszyła ramionami.
– W ten sam sposób, w jaki podróżuję w inne miejsca.
– Jeździsz na Wietrze? – zapytał podniesionym tonem.
Jaenelle podniosła palec, aby sprawdzić ruch powietrza.
– Nie ma bryzy ani nic podobnego. – Lucivar wyszczerzył zęby. – Wiatry. Sieci. Paranormalne drogi w Ciemnościach.
Nagle się ożywiła.
– Czy tym właśnie są? – Lucivarowi udało się powstrzymać kolejne przekleństwo. Jaenelle pochyliła się nieco.
– Zawsze jesteś taki drażliwy?
– Cóż, większość ludzi uważa, że jestem kutasem.
– Co to znaczy?
– Nieważne. – Podniósł ostry kamień i narysował na ziemi krąg. – To jest Królestwo Terreille – powiedział i położył w środku okrągły kamień. – To jest Czarna Góra, Ebon Askavi, gdzie spotykają się Wiatry. – Pociągnął promienie od okrągłego kamienia w stronę obwodu koła. – To są linie wiążące. – Narysował mniejsze kółka wewnątrz dużego koła. – A to linie radialne. Wiatry są niczym pajęcza sieć. Możesz podróżować po liniach łączących lub radialnych i zmieniać kierunek w miejscach ich przecięcia. Dla każdej rangi Krwawych Kamieni jest inna sieć. Im ciemniejsza, tym więcej linii łączących i radialnych i tym szybsza sieć. Możesz przemieszczać się po sieci, która odpowiada randze twoich Kamieni lub niższej, chyba że podróżujesz w Pojeździe prowadzonym przez kogoś na tyle silnego, by mógł jeździć po sieci, lub jesteś chroniona przez kogoś, kto sam może jeździć po sieci. Jeśli spróbujesz, możesz tego nie przeżyć. Rozumiesz?
Jaenelle przygryzła dolną wargę i wskazała na przestrzeń między pasmami.
– A co, jeśli chcę dostać się tutaj?
Lucivar potrząsnął głową.
– Musiałabyś przedostać się z sieci z powrotem do Królestwa w możliwie jak najbliższym punkcie i podróżować dalej w jakiś inny sposób.
– To nie w ten sposób się tu dostałam – zaoponowała.
Lucivar drgnął. W pobliżu nie było nici żadnej sieci. Dwór Zuultah specjalnie znajdował się w jednym z tych pustych obszarów. Jedynym sposobem, aby dostać się tam bezpośrednio z Wiatrów, było opuszczenie sieci i szybowanie przez Ciemności, co nawet dla najlepszych i najsilniejszych było ryzykowne. Chyba że…
– Chodź do mnie, Kotko – powiedział łagodnie. Gdy stanęła przed nim, położył ręce na jej drobnych ramionach. – Często podróżujesz?
Powoli skinęła głową.
– Ludzie mnie wzywają. Tak jak ty.
Tak jak? Matko Noc!
– Posłuchaj mnie, kotko. Dzieci są narażone na wiele niebezpieczeństw.
W jej oczach zagościł dziwny wyraz.
– Wiem.
– Wróg nierzadko nosi maskę przyjaciela, a potem jest zbyt późno, żeby uciec.
– Tak – wyszeptała.
Potrząsnął nią delikatnie, zmuszając, by na niego spojrzała.
– Terreille to niebezpieczne miejsce, zwłaszcza dla małych kotków. Proszę, wróć do domu i nie włócz się więcej. I… nie odpowiadaj na wołania ludzi.
– Ale wtedy już nigdy cię nie zobaczę.
Przymknął złote oczy. Nóż wbity w serce sprawiłby mniej bólu.
– Tak. Ale zawsze będziemy przyjaciółmi. Nie żegnamy się na zawsze. Gdy dorośniesz, odnajdę cię, albo ty odnajdziesz mnie.
Jaenelle znów przygryzła wargę.
– Ile trzeba mieć lat, żeby być dorosłą?
Wczoraj. Dziś.
– Jakieś siedemnaście. Wiem, brzmi to jak cała wieczność, ale w rzeczywistości tak nie jest. – Nawet Sadi nie potrafiłby kłamać lepiej. – Obiecasz mi, że nie będziesz się włóczyć?
Jaenelle westchnęła.
– Obiecuję, że nie będę się włóczyć po Terreille.
Lucivar podniósł ją i okręcił.
– Zanim odejdziesz, nauczę cię jednej rzeczy. Przyda ci się, jeśli ktoś zechce złapać cię od tyłu. – Gdy przećwiczyli chwyt, Lucivar pocałował ją w czoło i cofnął się o krok. – A teraz zmykaj. Lada moment straże przyjdą na obchód. I pamiętaj: Królowa nigdy nie łamie obietnicy złożonej Księciu Wojowników.
– Zapamiętam – obiecała, ale zawahała się. – Gdy dorosnę, będę wyglądać inaczej. Jak mnie rozpoznasz?
Lucivar uśmiechnął się.
Dziesięć lat czy sto, jaka to różnica? Zawsze i wszędzie rozpozna te szafirowe oczy.
– Rozpoznam. Do widzenia, Kotko. Niech Ciemność cię utuli.
Uśmiechnęła się jeszcze, a potem zniknęła. Lucivar wciąż patrzył w miejsce, w którym stała. Czy rozmowa z nią była dobrym pomysłem? Pewnie nie.
Usłyszał dźwięk otwieranej furtki. Szybko starł rysunek i przemknął cieniem do stajni. Przeszedł przez zewnętrzną ścianę i gdy tylko ułożył się w celi, strażnik otworzył zakratowane okienko w drzwiach.
Zuultah, w całej swej arogancji, była przekonana, że jej zaklęcia powstrzymują niewolników od korzystania z Fachu w celu przenikania przez ściany celi. Dla Lucivara przechodzenie przez zaklętą ścianę było wprawdzie niewygodne, ale z pewnością nie niemożliwe.
Suka będzie miała o czym myśleć. Gdy straże znajdą już tego nieszczęśnika w łodzi, będzie podejrzewała, że to sprawka Lucivara. Ona zawsze go podejrzewała, gdy na dworze działo się coś złego. I zwykle miała rację.
Być może powinien stawić opór, gdy strażnicy próbowali przywiązać go do palików do chłosty. To wytrąciłoby z równowagi Zuultah, a gwałtowne emocje przytłumiłyby psychiczny zapach dziewczynki, który wciąż unosił się w powietrzu.
Tak, mógłby sprawić, że Lady Zuultah nigdy nie zda sobie sprawy, że przez jej Królestwo przeszła właśnie Czarownica. [...]