„Erotyczna, niezwykle romantyczna i zabawna”, jak określił ją „Booklist”, powieść Sebastian autorstwa Anne Bishop ukazała oczom czytelników rozbity świat Efemery. Świat, w którym mosty pomiędzy magicznymi krajobrazami przenoszą każdego tam, gdzie naprawdę przynależy, a nie tam, gdzie pragnie się udać. Teraz czas na jej kontynuację...
Zjadacz Świata nadal grasuje po krajobrazach Efemery, zasiewając w umysłach jej mieszkańców strach i zwątpienie. Tymczasem Glorianna Belladonna – dotąd jedyna krajobrazczyni zdolna pokrzyżować mu plany − odkrywa, że nie jest sama. Nadzieja serca leży w belladonnie − ostrzeżenie Sebastiana w półmroku jawy snu przemknęło przez krajobrazy i dotarło do Michaela, mężczyzny, który również posiada niezwykłą moc. To właśnie on i Glorianna mogą stanowić jedyną szansę dla mieszkańców Efemery...
„Belladonna to dzieło mistrzyni gatunku, prowokujące do myślenia”.
- „Fresh Fiction”
Rozdział 1
Obecnie
Glorianna szła przez las w bladoszarym świetle, zwiastującym świt. Wkrótce dotarła do piętrowego domku ze świeżo pomalowanymi okiennicami. Tak właściwie cały domek wyglądał na świeżo wysprzątany − od dachu aż po piwnicę. Nawet teren wokół wykazywał oznaki uporządkowania.
Dobrze się stało, że Sebastian i Lynnea pobrali się pod koniec lata. Bo gdyby Lynnea postanowiła do tego wszystkiego jeszcze założyć ogród, należałoby wątpić, czy Sebastian miałby siłę wypełniać w nocy obowiązki małżonka. A ponieważ był inkubem i uważał, że tylko oddychanie jest czynnością bardziej niezbędną niż seks, patrząc na uporządkowane obejście, można było wiele wywnioskować o darze przekonywania Lynnei.
Glorianna uśmiechnęła się do swoich myśli, gdy nagle zauważyła kuzyna. Stał po drugiej stronie dróżki, która biegła koło domu, tam gdzie przesieka wśród drzew odsłaniała widok na niebo i jezioro. Jej uśmiech wypełniło ciepło, płynące z miłości, jaką żywiła dla Sebastiana. Odwrócił lekko głowę, dając znak, że usłyszał jej kroki, ale nie oderwał oczu od nieba, na którym właśnie wschodziło słońce.
– Czy stanę się kiedyś taki jak inni ludzie? – spytał cicho, gdy wzięła go pod ramię. – Czy zacznę uważać wschód słońca za coś oczywistego, codziennego, nie będę już miał poczucia, że to cud? Czy kiedykolwiek będzie to dla mnie tylko miara czasu?
– Musiałeś zasłużyć sobie na wschody słońca – odparła Glorianna, mrugając gwałtownie, by pozbyć się łez, które nagle napłynęły jej do oczu. – Więc nie, Sebastianie, nie sądzę, żebyś kiedykolwiek traktował je jak coś oczywistego.
Tak niewiele brakowało, by straciła go na zawsze. Kiedy udała się do Miasta Czarowników, by uwięzić Mrocznych Przewodników, którzy byli najbardziej podstępnymi sprzymierzeńcami Zjadacza Świata, musiała zaryzykować, że kiedy uwolni sprawiedliwość serca, miłość Lynnei i jej odwaga uratują Sebastiana. Gdyby Lynnea się ugięła, Sebastian pogrążyłby się w mrocznym krajobrazie, który rezonowałby z ponurą wizją, jaką narzucili jego sercu Mroczni Przewodnicy.
Ale Lynnea się nie ugięła, a Sebastian poszedł za swoim sercem i sprowadził ich oboje tutaj, do tego domu. Wcześniej, kiedy mieszkał tu sam, dom stał w granicach mrocznego krajobrazu zwanego Gniazdem Rozpusty. Teraz był częścią dziennego krajobrazu Aurory, rodzinnej wioski Nadii, matki Glorianny.
Sebastian odetchnął z zadowoleniem, po czym spojrzał na kuzynkę.
– Napijesz się kawy?
– Jasne – odparła, ale nie ruszyła się z miejsca. Światło nowego dnia przesycone było smutkiem, który ścisnął jej serce. Małżeństwo Sebastiana z Lynneą, a tydzień później ślub jej matki z Jackiem – to były bardzo radosne wydarzenia, ale jednocześnie brutalnie uświadamiały Gloriannie to, że ona sama nigdy nie znalazła podobnej miłości. Owszem, miewała partnerów w łóżku, ale nikogo, kogo mogłaby nazwać swoim kochankiem.
A przynajmniej nie prawdziwym kochankiem, w fizycznym rozumieniu tego słowa. Bo w ciągu ostatniego miesiąca, kiedy odpływała w sen, miała wrażenie, że czuje ciepło męskiego ciała, czuje przyjemny ciężar obejmujących ją ramion…
Czy powinna wspomnieć o tych snach Sebastianowi? Inkub potrafił połączyć się z kobietą w półmroku jawy snu i stworzyć iluzję swojej obecności, a czystej krwi inkubowie, uciekinierzy z mrocznych krajobrazów, które wiele wieków temu zostały zapieczętowane wraz ze Zjadaczem Świata, byli śmiertelnie niebezpieczni. Jednak nie sądziła, żeby jakiś inkub, wszystko jedno, czystej krwi czy nie, pofatygował się stworzyć sen, w którym było ciepło romansu, a brakowało seksualnego żaru.
Podniosła wzrok i zapomniała, co miała powiedzieć. Dziwny wyraz twarzy Sebastiana kazał jej się zastanowić, ile czasu tak stała − pogrążona we własnych myślach – i czy prezent urodzinowy, który jej ofiarował, był jedynie dziełem jego wyobraźni.
– Twoje urodziny były w zeszłym tygodniu – stwierdził Sebastian, podejmując temat jej myśli nieco zbyt bezpośrednio, by mogła poczuć się swobodnie. – Więc teraz jesteś ode mnie starsza.
– Zawsze będę od ciebie starsza – odparła, usiłując ukryć gorycz.
– Owszem. Ale przez wiele kolejnych miesięcy będę mógł mówić, że mam trzydzieści lat, a ty będziesz musiała się przyznawać, że masz trzydzieści jeden.
Glorianna cofnęła się odrobinę. Zaskoczyła ją pokusa, żeby obrazić się na Sebastiana.
– Sama sobie zaparzę kawę – oświadczyła, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domu. Miała wrażenie, że jej dorosłość zaczęła się pruć − im mocniej próbowała się jej trzymać, tym bardziej ona się strzępiła. Jeszcze chwila, a zacznie przezywać jak dziecko i kopać po kostkach. Nie, nie przezywać, nigdy nie lubiła się przezywać. To za bardzo raniło Sebastiana. Ale kiedy mieli po osiem lat, kopała go po kostkach, ile popadło.
Kiedy wyszła na dróżkę, Sebastian złapał ją za ramię. Naprawdę miała ochotę go kopnąć, chociaż raz, dla własnej satysfakcji, ale jego mina wskazywała, że nie chodzi tu o odwet. Więc chwyciła nadprute końce swojej dorosłości i owinęła się nimi – i uświadomiła sobie, że złość na niego zagłuszyła smutek, który wcześniej czuła. Zapewne zdenerwował ją właśnie w tym celu. Nawet kiedy nie wślizgiwał się w cudze sny, aż nazbyt celnie odczytywał emocje.
– Wiem, dlaczego ja wstałem o tej porze – powiedział, wskazując głową przesiekę wśród drzew. – Ale dlaczego ty zwlekłaś się z łóżka bladym świtem?
Teraz, kiedy to pytanie wreszcie zostało zadane, Glorianna wcale nie miała ochoty na nie odpowiadać.
– Lee chrapie – rzuciła wymijająco.
– Aha.
– Naprawdę.
– Powiedz to komuś, kto nigdy nie spał z nim w jednym pokoju. O ile w starym domu Jacka wszystko jest w porządku z akustyką, Lee na pewno nie chrapie na tyle głośno, żeby kogoś obudzić, szczególnie gdy ten ktoś śpi w innym pokoju. – Sebastian rzucił jej uważne spojrzenie. – A może masz kłopoty ze snem i zrzucasz winę na niego?
Przyłapał ją. Glorianna desperacko zaczęła szukać jakiejś wymówki, w którą Sebastian mógłby uwierzyć – albo przynajmniej którą by zaakceptował – ale nic nie przychodziło jej do głowy. Jej brat Lee, wiedząc z własnego doświadczenia, jak wielkim wysiłkiem jest chronienie rozbitych krajobrazów Efemery przed Zjadaczem Świata, nie naciskałby na nią. Ale Sebastian to co innego.
Popatrzyła na kuzyna. Jego włosy były ciemnobrązowe, jej zupełnie czarne, ale miał takie same zielone oczy, a z rysów twarzy i z sylwetki byli do siebie z Lee tak podobni, że mogliby uchodzić za braci. Jednak uroda Sebastiana była pełna niebezpieczniej zmysłowości, której nie miał Lee. Ostatnio objawiła się w nim również moc czarownika, więc był teraz nie tylko inkubem, ale i Czyniącym Sprawiedliwość Gniazda Rozpusty.
Jednak Sebastian odpowiadał tylko za garść mieszkańców Gniazda, i to od niedawna, Glorianna natomiast jako krajobrazczyni i Lee jako mostowy, który łączył podległe jej fragmenty Efemery, odpowiadali za wiele istnień. Może właśnie dlatego, że na Sebastianie nie ciążyła aż taka odpowiedzialność, poddała się i wyznała, co ją martwi:
– Minął ponad miesiąc, odkąd stanęłam przed Miastem Czarowników i wykonałam sprawiedliwość serca, pozbawiając Zjadacza Świata jego najsilniejszych sprzymierzeńców – powiedziała, odwracając wzrok. – Od tamtej pory Zjadacz nie dał znaku życia. Przynajmniej nie w krajobrazach, które znajdują się pod kontrolą moją albo mamy. Ale od czasu ataku na szkołę krajobrazczyń ma dostęp do wszystkich fragmentów świata zakotwiczonych w ich ogrodach. W tej chwili może być wszędzie, siejąc strach w ludzkich sercach, podsycając uczucia, które karmią prądy Mroku. Nie zdając sobie z tego sprawy, ludzie będą osłabiać dające im siłę prądy Światła, by odwrócić się od Mroku. Jeśli żadna krajobrazczyni nie narzuci swojej woli światu, Efemera wkrótce zacznie zmieniać swoje fragmenty, tak żeby rezonowały z tymi mrocznymi sercami – i narodzą się nowe koszmarne krajobrazy.
– Czy Zjadacz mógł zostać zniszczony, kiedy odrywałaś od świata Mrocznych Przewodników? – spytał Sebastian.
Glorianna pokręciła głową.
– Zjadacza stworzyła mroczna strona ludzkiego serca. Póki serce jest zdolne żywić takie uczucia, Zjadacz będzie istniał.
– Więc jak możemy go zniszczyć?
– Nie my – odparła. − Ja. Jestem jedyną krajobrazczynią, która posiada dość mocy, by z nim walczyć. Nie jestem jednak pewna, czy mam dość sił, by go pokonać.
Właśnie to dręczyło ją nocami. Strach. Jeśli nie znajdzie sposobu na uwięzienie Zjadacza Świata, jak dawno temu uczyniły to pierwsze krajobrazczynie, nic nie powstrzyma go od urzeczywistniania ukrytych ludzkich lęków. Te pierwsze krajobrazczynie, nazywane Przewodnikami Serca, podczas walki ze Zjadaczem rozbiły Efemerę na wiele fragmentów i dzięki temu zdołały oderwać od świata jego i jego mroczne krajobrazy. Ale to, co wtedy działało na ich korzyść, obecnie działało na jej niekorzyść. Mogła dotrzeć tylko do tych krajobrazów, które z nią rezonowały, natomiast Zjadacz, jeśli tylko stworzył sobie punkt dostępowy, mógł polować wszędzie indziej, poza jej zasięgiem.
– Nie jesteś sama, Glorianno – powiedział Sebastian, gładząc ją uspokajająco po ramieniu. – Musisz stanąć na czele, ale nie będziesz walczyć sama.
Owszem, będę.
– Zaproponowałeś mi kawę, pamiętasz?
Przyglądał jej się tak długo, że zaczęła podejrzewać, iż bada te jej uczucia, którymi nie chciała się z nim podzielić. W końcu wziął ją za rękę i zaprowadził do kuchennego wejścia.
Przed drzwiami zatrzymał się i spojrzał na nią z wahaniem.
– Lepiej zachowujmy się cicho – powiedział.
– Lynnea jeszcze śpi?
– Tak, ale jej nie obudzą nasze głosy. Natomiast Buma owszem.
Glorianna uniosła brwi.
– Buma?
– Świergotka – rzucił, jakby lekko zażenowany.
Pociągnęła Sebastiana za rękaw, żeby nie otwierał jeszcze drzwi.
– Dlaczego nazwaliście go Bum? – zapytała.
– Bo wali mnie w czoło za każdym razem, kiedy wypuszczamy go z klatki.
Glorianna zmarszczyła brwi. Lynnea dostała świergotka od Nadii. Jej matka na pewno zauważyłaby, gdyby z ptakiem było coś nie tak.
– Dlaczego na ciebie wpada? Ma uszkodzone skrzydła?
– Nie – parsknął Sebastian. – Bez problemu potrafi krążyć wokół Lynnei albo latać za nią z pokoju do pokoju. Bez problemu potrafi siadać na framugach drzwi i okien, kiedy bawi się w „Złap świergotka”. Ale jak tylko się zjawię, leci prosto na mnie i… – Z impetem stuknął się dłonią w czoło.
– O rany… – sapnęła Glorianna.
– Potem oczywiście zaczyna się denerwować, bo na moim czole nie ma gdzie usiąść, więc zsuwa mi się po twarzy i wbija mi szponki w nos. – Pokiwał głową, kiedy Glorianna się skrzywiła. – Wiesz, jakie to uczucie, kiedy ptak wbija ci pazury w czubek nosa? I na dodatek trzepocze skrzydłami, żeby utrzymać równowagę, wrzeszcząc co sił w płucach. A Lynnea tylko w kółko powtarza: „Nie strasz go, Sebastianie, to jeszcze dziecko”.
Glorianna była niezmiernie ciekawa, jak Lynnea potrafi wtedy zachować poważny wyraz twarzy. Sama musiała przycisnąć rękę do ust, żeby stłumić śmiech.
– Och wiem, że to boli, ale co to musi być za widok! – zawołała, gdy Sebastian spojrzał na nią czujnie.
– Aha.
Coś w jego oczach kazało jej cofnąć się o krok.
– Czy to w ogóle prawda? – spytała.
– Co do słowa.
Nagle zorientowała się, o co w tym wszystkim chodzi. Przez kilka chwil, kiedy wyobrażała sobie Sebastiana broniącego się przed małym Bumem, dręczące ją troski znikły, a śmiech był jak słońce, które rozprasza mgłę.
Ale przypomniało jej to też, dlaczego musi zmierzyć się ze Zjadaczem Świata i wygrać. Nie szykowała się do tej walki po to, żeby chronić przed unicestwieniem tylko wspaniałe Miejsca Światła, ale również takie drobinki Światła.
– Dostanę kiedyś tej kawy? – spytała.
Sebastian z uśmiechem objął ją ramieniem i otworzył kuchenne drzwi.
– Może ty zaparz kawę, a ja zrobię tosty dla Buma.
– Bum jada tosty?
– Oczywiście nie całe – odparł obronnym tonem. – Jest maleńki. Musi się dzielić.
Glorianna rzuciła okiem na zakrytą klatkę stojącą na stole, a potem podeszła za Sebastianem do kuchennego blatu, na którym stał worek z ziarnami kawy i młynek.
– Nie sądzisz, że psujecie go, racząc go co rano smakołykami?
Sebastian parsknął.
– To tylko tost. Nie dostaje do niego ani masła, ani galaretki.
– No tak. Galaretka zupełnie zmienia postać rzeczy.
Rzucił jej przeciągłe spojrzenie.
– Zmiel tę kawę.
Już po kilku chwilach Glorianna musiała przyznać, że Sebastian i Bum naprawdę byli razem zabawni. Szczególnie gdy ptaszek dał jasno do zrozumienia, że nie chce, by wrzucano mu śniadanie do karmnika, i spodziewa się, że Sebastian będzie trzymał tost, żeby mógł usiąść mu na dłoni i zjeść jak należy. Wychowanie Buma pozostawiało chyba wiele do życzenia, gdyż najwyraźniej uczył się tylko tego, czego chciał. Natomiast wychowanie Sebastiana do roli niewolnika małego pierzastego tyrana postępowało bardzo obiecująco.
Rozbawienie, które Glorianna czuła, wychodząc z domku kuzyna, towarzyszyło jej przez resztę dnia. (...)